Z trudem przeniesiono rannego do izby.
Cyrulik znał się na rzeczy i oglądał nieznajomego z wielką biegłością.
Nic dziwnego, bo był to felczer armji napoleońskiej, który z odmrożoną nogą dotarł podczas pamiętnego odwrotu z Rosji aż do Polski i tu już pozostał. Wędrując z miejsca na miejsce, to jako nauczyciel, to kucharz, znalazł wreszcie cichą przystań, bo się ożenił z gospodynią państwa Karnkowskich i osiadł na roli pomiędzy Łaskiem a Sieradzem. Fachu lekarskiego nie porzucił jednak i praktykował, słynąc w całej okolicy, jako doskonały „cyrulik“, co to goli znakomicie, krew puszcza, pijawki i bańki stawia a zna się wybornie na ziołach wszelakich, z których „dekokty“ nader skuteczne warzył.
Długo oglądał francuz rannego, wreszcie szwargotać zaczął:
— Ten, który usiekł biedaka, umiał szablą robić! Ho, ho! Taki wspaniały attaque à la tête![1] Bon sabreur[2]... rębajła znakomity!
— Cóż to myślisz sobie, mośju, że zaprosiłem cię, abyś mi wychwalał tego, który ranę owemu biedakowi zadał? — zawołał pan Kobierzycki z oburzeniem.
— Oh, non![3] — uśmiechnął się francuz. — Tylko ja lubię dobry „sabreur“, widziałem jednego takiego,