— Do nogi, do nogi, szczeniaku!
Trębacz pochylił się nagle i chwycił draba za ręce powyżej dłoni. Waśka szarpnął się, lecz ręce jego, zaciśnięte żelaznemi palcami trębacza, nie mogły się oderwać od ziemi. Kadet zgiął szeroki kark w kabłąk, wparł nogi w ziemię i trzymał przeciwnika w schylonej postawie.
Waśka szamotał się rozpaczliwie, rozkraczał i wierzgał nogami, ryczał, sapał i klął ohydnie, zapominając, że znajduje się w obecności cara.
Trębaczowi kark nabrzmiał, wyprężone zwały mięśni poruszały się na grzbiecie, lecz twarz, jak zwykle, pozostawała rumiana i spokojna.
Wreszcie lokaj carski cisnął się raz jeszcze, nie zdołał jednak wyrwać rąk ze straszliwego uścisku kadeta.
— Puszczaj! — zamruczał urwanym głosem.
Mikołaj wybuchnął głośnym śmiechem i zawołał:
— Udał mi się ten mały! Po skończeniu korpusu przydzielić go do mojej straży przybocznej! N-no, teraz proś, Waśka, pardonu u młodzika!
— Puszczaj! — powtórzył olbrzym, krzywiąc twarz z bólu. — Przebacz... puść!
Trębacz jeszcze bardziej wyprężył kark i, nagle się prostując, odrzucił od siebie zsiniałe, obrzękłe ręce przeciwnika.
Waśka z rykiem runął nawznak.
Kadet w okamgnieniu obciągnął na sobie pas i mundur i już stał nieruchomo, patrząc w oczy cesarza.
— Kiedy skończysz nauki, zuchu? — spytał Mikołaj.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.