Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili szedł spokojnie, prowadząc za sobą konie z jeńcami.
Odnalazł swoich ułanów i, cicho gwarząc, wraz z nimi powracał do swoich.
W drodze spotkali znaczny oddział polskich strzelców konnych.
Zatrzymano podjazd Lisa i wypytywano.
Jakiś generał, wysłuchawszy raportu, schwycił Lisa za rękę i, wstrząsając ją, mówił radośnie:
— Niezmiernąś nam usługę wyrządził, poruczniku!
Był to generalny kwatermistrz, Ignacy Prądzyński, który razem z pułk. Rybińskim skradał się tej nocy pod obóz nieprzyjacielski, aby osobiście szczegółowo zbadać sytuację i siły, pozostające na tym odcinku.
— Zbliżmy się do frontu! — rozkazał Prądzyński i ruszył naprzód.
Lis, natarłszy śniegiem skrwawioną twarz i kark pułkownika Baratowa, prędko do przytomności jeńca swego doprowadził, a ten pod lufą pistoletu opowiadał, ile i jakie siły stoją tam, gdzie ognie biwaków rzucały czerwone błyski, widzialne, jak na dłoni.
Wszyscy razem wrócili do sztabu. Prądzyński kazał sporządzić raport z opisem czynu porucznika Lisa, oficera 2-go pułku ułanów z brygady generała Dwernickiego.
— Nie minie cię krzyż Virtuti Militari! — obiecywał pułk. Rybiński, lecz Lis hardo potrząsnął głową i odparł: