żające ku Pradze, gdzie wały jej już obsadzał bataljonami „dzieci Warszawy“ pułk. Czółczyński, a artylerja od mostu grać już zaczynała.
Rozpętana lawina jeźdźców rozproszyła, jak wicher rozwiewa kupę suchych liści, dwa szwadrony ułanów Łubieńskiego i toczyła się już koło żelaznego słupa, gdzie opuszczony zupełnie i niemal samotny pozostawał ks. Radziwiłł, nieszczęśliwy wódz naczelny.
Wtedy to zerwała się brygada ułanów Kickiego.
Pułkownik — piękny młodzian, postawy rycerskiej, oczyma wesołemi błysnął i, pałasza dobywszy, krzyknął:
— Ułani, baczność! Stępa naprzód! Ma-arsz!
Ludzie pochylili się w kulbakach i lance w pół-ucha końskiego zniżyli.
— Ułani, marsz! marsz! — zakomenderował Kicki i pałasz wysoko nad głową podniósł.
— Niech żyje Ojczyzna! — przebiegł okrzyk grzmiący.
Konie, nabierając rozpędu, chrapały i mknęły, czując bitwę.
Za ułanami ruszył pułkownik Gawroński, prowadząc szwadrony Zamojskich.
Jak dwie skały zderzyli się jeźdźcy.
Kurz na chwilę okrył walczących. Lecz widać, że odrazu na miejscu osadzili Polacy kirasjerów zuchwałych, bo oto chmura opadać zaczęła i odkryła wreszcie piękny, niezapomniany obraz.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.