Lis jednak nie wrócił.
Nikt nawet nie spostrzegł tego po bitwie. Całe wojsko cofało się przez jedyny most do Warszawy lub przeprawiało się przez niepewny, słaby lód. Obawiano się natychmiastowego szturmu Pragi i stolicy.
Oczekiwano z niepokojem i resztką nadziei mianowania przez rząd nowego wodza...
Któż w tych chwilach strasznych miał się troskać o los młodego porucznika?
Nikt nie pamiętał nazwiska jego w pułku ochotników Kickiego; do korpusu Łubieńskiego nie zdążył jeszcze być wpisany.
Nie umieszczono go więc w raporcie o poległych i rannych ani też na liście „zawieruszonych“.
Ochotnik, chodzący luzem, przybysz nikomu nieznany, dziwaczny ułan o pełnej błędów i słów rosyjskich mowie śmiesznej, porywczy bez miary, nieoględnie śmiały, surową prawdę ciskający w oczy możnym i wszechwładnym — ten człowiek przepadł nagle, jak zgubiona na polu sprzączka ładownicy.
Któżby jej szukał po bitwie? Któżby żałował?