A gdzie i kiedy byli pułk. Ździechowski, Kicki... generał Łubieński?
Czy to pod Pyszkowem odłogiem leży aż do lasku olszynowego pole, zawalone ciałami poległych i zasnute dymami?
Szarża... Szli ułani Kickiego, a ten co w pierwszym szwadronie, tuż przy wachmistrzu pędzi, — to on sam...
Wachmistrz Chołoniewski... Mówił mu, że jest ziemianinem... że troska się o żyto...
Później bitwa... Ach! Przypomina sobie potyczkę z pułkownikiem kirasjerów...
Dlaczego wtedy nie mógł długo stać w strzemionach? A co było potem?
Połyskująca, połamana, poszarpana linja jeźdźców w błyskotliwych zbrojach... Ucieczka moskali!
Dalej! Dalej!
Jakiś rów majaczy otchłannie... i koniec.
Marszczy czoło Lis, czuje się wyczerpany mozolnem nizaniem urwanych myśli, zlepianiem okruszyn wspomnień, wywlekaniem nikłych, bezsilnych wrażeń, majaczących w lepkiej, mętnej mgle.
Znowu otwiera oczy i wpatruje się przed siebie uporczywie, usiłując objąć wzrokiem jak największą przestrzeń.
Pochyla się nad nim nieznajoma, męska twarz brodata.
Skądś zdaleka odzywa się głos, uderzający w nieruchomą próżnię.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.