— Odłamek granatu w udzie, które jest mocno poszarpane... Żelazo wyjął wam lekarz na czołówce... Straciliście dużo krwi... myślałem, że tak i zamrzecie, bo dziesięć dni już minęło — mówił brodaty człowiek, łagodnie patrząc na rannego.
— Dawno tu już jestem? — pytał dalej Lis.
— W Brześciu trzeci dzień... Przywieźli was tu razem z innymi, których do Rosji odstawiają z etapu na etap — odpowiedział Moskal. — Ja też z tym samym taborem przyjechałem, bo trzech nas felczerów konwojuje chorych i rannych...
Lis przymknął oczy. Miał już dość rozmowy na razie. Musiał znowu skupić myśl, wysnuć jakieś wnioski, coś postanowić.
Największą troską jego w tej chwili była noga, ta gruba, omotana, nieruchoma kłoda, której nie mógł udźwignąć.
Gdy felczer odszedł Lis podniósł głowę i przyjrzał się jej uważnie.
Zrozumiał, że miał nogę przywiązaną ręcznikiem do krawędzi łóżka.
Ukradkiem, długo się wysilał, zanim podciągnął się na rękach i usiadł.
Zamroczyło go natychmiast, lecz po chwili już jął drżącemi palcami szarpać węzły ręcznika.
Znowu się obsunął na poduszkę i począł próbować podnieść nogę.
Bolała go bardzo. Przekonał się jednak, że nie była bezwładna. To go pocieszyło i uspokoiło.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.