Mówiący te straszne, nielitościwe słowa miał głos skazanego na śmierć.
Lis spostrzegł, że nawet do tej przez cały prawie czas powstania sprawnie działającej instytucji, zakradło się rozprężenie, bierność i zwątpienie trujące.
Oficerowie i posłowie, zajęci w Komisji, nie chcieli rozmawiać z Lisem i Skotnickim.
Przecież w ciągu całej wojny oni tylko podtrzymywali wiarę w zwycięstwo, a teraz, ujrzawszy przed sobą otchłań, nie mieli już sił i sumienia ani zwodzić obydwóch młodych oficerów nieziszczalnemi nadziejami, ani przekonywać ich i dodawać otuchy.
Lis jednak zbadał wszystko i tak, jakgdyby robił wywiad, patrzał, węszył i słuchał, zrzadka tylko zadając niespodziewane pytania.
Po dwóch dniach pobytu w Warszawie pojął już dobrze straszliwą prawdę.
Zawdzięczał to panom Aleksandrowi Wielopolskiemu, siostrzeńcowi generała Dembińskiego, szczególnie zaś posłowi na Sejm, Henrykowi Nakwaskiemu, politykowi i uczonemu pisarzowi.
Poseł, do którego Lis często chadzał, przynosząc mu jakieś listy Dembińskiego, wyczuł gorące serce młodego porucznika i opowiedział mu o tem, co zaszło w Królestwie podczas nieudanej wyprawy Giełguda i Chłapowskiego na Litwę.
— Cóż teraz będzie? — spytał Lis, ponuro patrząc przed siebie. — Paskiewicz, Toll, Osten-Sacken wszak
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.