Jak szalony wybiegł i popędził do kwatermistrza, aby powtórzyć mu rozkaz wodza. W kancelarji sztabowej napisał list do Juljanny i prosił Skotnickiego, aby wyprawił go do Warszawy.
Około północy do lasku, położonego na lewem skrzydle pozycyj Ołtarzewskich, zbliżał się mały oddziałek.
Na czele jego szedł szybko niewysoki, barczysty porucznik. Stanął na skraju lasku i ręką w milczeniu wskazywał ludziom kierunek, a gdy oni bez szmeru wsunęli w gąszcz krzaków, sam wszedł na ścieżkę, ledwie widzialną w mroku.
Postąpił kilka kroków, skradając się cicho i nadsłuchując.
Cisza panowała niczem nie zmącona.
Rozedrgała się ona po chwili i zawyła boleśnie, rozdarta nagłą salwą...
Nazajutrz rano adjutant odraportował naczelnemu wodzowi:
— Z patrolu wywiadowczego, wysłanego z wieczora do lasku, ani jeden nie powrócił, panie generale!
Dembiński drgnął i powtórzył:
— Ani jeden nie powrócił...