Nikt w pierwszych latach po klęsce nie rozumiał, że było to rzucone na obczyznę tworzywo, które miało być kilkakrotnie na miał zmielone, przetarte, aż z piachu i prochu tego wyłonić się miały charaktery nowe, twardsze od stali i kamienia.
Wiedzieli ci nowi ludzie, iż nie jednem tylko sercem, lecz myślą zuchwałą i wolą hartowną żyje i krzepnie zwycięstwo.
Doszli do tego drogą krzyżową...
Szedł nią długo jeden z tych maluczkich, wyrzuconych na mękę przez falę dziejową. Na imię mu było Władysław Lis.
Wzięty do niewoli w lasku pod Ołtarzewem, długo pluł krwią, bo mu dwie kule pierś szeroką przeszyły, umierał i odżywał po szpitalach, aż po półroku dopiero stanął przed sądem wojennym w Witebsku.
I znów zapadła nad nim czarna zasłona.
Musiał zaczynać nowe życie...
Rozpoczął je przy brzęku kajdanów.
Wyrokiem sądu skazano go na dożywotnie zesłanie na Sybir.
Szedł tam nieskończenie długą drogą, w lecie i zimie, w roztopy wiosenne i w szarugi jesienne.
Szedł, dzwoniąc łańcuchami, któremi skuto mu nogi i ręce...
O niczem już nie myślał i nie troskał się Lis, zesłaniec № 1750...
Już wiedział, że wojna skończona i Polska oddana została na pastwę Moskali.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.