— Siadaj i słuchaj! Posłuchaj to, co ci powie człowiek, skazany na śmierć, nie potrzebujący już ani kłamać, ani ukrywać i obielać! Siadaj... Carowie są to mordercy ciał i jeszcze gorzej — bo dusz ludzkich! Carowie, ci pomazańcy Boży, to obłudnicy, tyrani, to — szatani i wrogowie ludzkości! Oni to zabijają wolną myśl w nas, myśl, dążącą do ustalenia królestwa Bożego na ziemi, oni to chcą cały świat zmusić do milczenia, chociażby miało ono stać się milczeniem wielkiego cmentarzyska! Oni to dążą do pokoju i do ładu, które, według ich mniemania, mają się zmienić w ich samowolę obłędną i dziką, niczem nie skrępowaną! Zaledwie kilka lat minęło od chwili, gdy szlachetni ludzie, oświeceni i wysoko urodzeni, zażądali od Mikołaja wolności obywatelskiej, konstytucji, zniesienia niewolnictwa w Rosji. Byli to członkowie „Związku prawdziwych i wiernych synów ojczyzny“[1] — bohaterowie, święci pańscy, żyjący na ziemi...
Lis znowu drgnął i zbladł.
Z ust kapitana Głotowa padły bowiem zaiste straszne słowa, które szeptem, w głębokiej tajemnicy powtarzano sobie w Rosji, oglądając się i nadsłuchując, czy nie kryje się w pobliżu zaczajony szpieg i zdrajca.
Chłopiec pamiętał dobrze grudniowe rozruchy r. 1825, gdy przed gmachem senatu zbuntowane wojska krzyczały: „Niech żyje konstytucja!“, a potem komendant Dybicz strzelał do nich z armat. Gdy już wszystko
- ↑ Tak zwani później — „dekabryści“.