Lis szedł w końcu orszaku, bo tak kazał mu adjutant. Maszerował, jak na paradzie, lecz słyszał, że tu i ówdzie pytano o nazwisko jego i rzucano nań spojrzenia zachwytu, podziwu, pochlebstwa i służalczości. Stał się wschodzącą gwiazdą na firmamencie żołdackiego dworu rosyjskiego, gdzie nadewszystko ceniono silne mięśnie, sprawność ruchów i doprowadzoną do doskonałości zewnętrzną sztukę wojenną, zdatną do parad i igrzysk, lecz zbyteczną a nawet szkodliwą w bitwach.
— Lis... kadet starszej klasy korpusu Pawłowskiego... Przyszły oficer ordynansowy jego cesarskiej mości. Najjaśniejszy pan raczył zwrócić na niego uwagę podczas odwiedzenia szkoły... Podobno jest Polakiem... Sam cesarz raczył przyrzec mu, że będzie jego ojcem chrzestnym... Co za czystość i moc dźwięków!
Zdania te dochodziły uszu kadeta zewsząd.
Nagle posłyszał śpiewny głos niewieści, pytający po francusku:
— Pan rotmistrz mówi, że nazwisko tego młodzieńca — Lis i że jest Polakiem?
— Tak jest, pani, wiem to od adjutanta, który był w korpusie przy boku najjaśniejszego pana! — odpowiedział głos męski, poczem rozległ się cichy brzęk ostróg.
Nie odwracając głowy, Lis skierował oczy w stronę mówiących.
Zobaczył młodziutką panienkę o złocistych włosach, zaplecionych w gruby warkocz, który, jak ciężka korona otaczał małą, foremną główkę. Ściągła twarz nie była
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.