Skończywszy taniec, ukrył się w bufecie, gdzie pił jakieś smakowite napoje chłodzące i oglądał publiczność, która, niby zgraja zgłodzonych wilków, oblegała stoły, nakładając na talerze olbrzymie kawały mięsiwa, pasztetów, wlewając w siebie wódkę i wino; niektóre damy chowały nawet nieznacznie do torebek lub do kieszeni i czapek mężów owoce, cukierki i złocone orzechy, unosząc je w upominku dla nieobecnych członków rodziny lub na pamiątkę o wizycie w pałacu cesarskim.
Dziwił się temu kadet i czuł pogardę dla tej dzikiej, żarłocznej hordy, tłoczącej się przy jadle i napitkach, jakgdyby od trzech dni nic w ustach nie miała.
— A to ci goście! — śmiejąc się w duchu, myślał Lis. — Banda zjadaczy, drapichróstów, zlizujących carskie półmiski!
Nagle odżyły mu we wspomnieniach słowa kapitana Głotowa o tych pochlebcach, nikczemnikach i służalcach, którzy przyklaskują najgorszej samowoli cesarzy, i zrozumiał wtedy, jak trudnem jest zadanie walczyć o nowe życie w tem ogromnem państwie, rządzonem twardą ręką Mikołaja.
Po chwili wzruszył spokojnie ramionami, bo przyszło mu na myśl, że niema poco troskać się o Rosję; był przecież Polakiem, Lisem, który ma jakieś „linje“ niby prawdziwa dynastja panująca i że chodzi tylko o to, aby car rządził sobie w Rosji, a nie porywał się na Polskę.
Imię Polski nabrało teraz dla niego uroku, może dlatego, że panna Juljanna Truszkowska pochodziła z tego kraju, który był również jego ojczyzną.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.