— To sprawki Juljanny, która zamierza przerobić ciebie stante pede[1] na prawdziwego Polaka! — zaśmiała się pani Romerowa. — Z pewnością, jednak, nie zapytała się ciebie, czy sam pragniesz tego?
Staruszka westchnęła i po chwili dodała:
— Tak! Coraz więcej teraz mamy takich, którzy radziby byli zapomnieć o Polsce i o swem pochodzeniu lechickiem... Minęły, powiadają, te czasy, gdy miano Polaka przynosiło honor i splendor... Teraz inaczej... o, jakżeż inaczej!...
Lis zamienił się w słuch i nawet oddech zahamował.
Czuł, że w tym domu dowie się wreszcie wszystkiego, czego brakowało mu, aby powziąść jakieś postanowienia, które po pamiętnej rozmowie z Fedorczukiem już kiełkowało w sercu jego.
— Proszę mówić!... — szepnął z namiętną prośbą, widząc, że staruszka umilkła i, jakgdyby w rozpaczy, przycisnęła blade dłonie do piersi.
Pani Romerowa podniosła na niego oczy i odparła:
— Pozostawiam to Juljannie, bo młoda osoba ma w sobie więcej sił i wiary niezłomnej... Ona cię oświeci, miły chłopcze...
To rzekłszy, zadzwoniła, a gdy wszedł sługa, kazała mu prosić panienkę do salonu.
Po chwili wbiegła panna Juljanna i, serdecznie uścisnąwszy rękę kadeta, jakgdyby oddawna panowała pomiędzy nimi zażyłość i przyjaźń, zawołała:
- ↑ Odrazu.