Wreszcie zjawił się dyrektor korpusu, słynny z wojny bałkańskiej, generał Paszkow, który miał być podobno potomkiem ulubionego ordynansa Piotra Wielkiego i przez tego cara do godności szlacheckiej wyniesionego.
Kadeci sprezentowali broń i zamarli. Sztywni, jak posągi, odprowadzali generała wlepionemi weń, niby w tęczę, oczyma.
— Zdorowo, kadety! — huknął Paszkow, stając przed kompanją.
— Życzymy zdrowia waszej ekscelencji! — zagrzmiał okrzyk, a tak zgodny, jakgdyby wydała go jedna potężna gardziel.
Generał uśmiechnął się z zadowoleniem i rozpoczął przemowę:
— Kadeci! Wielkie szczęście spotyka nas, bo będziemy oglądali ubóstwiane oblicze pomazańca Bożego, umiłowanego pana i ojca naszego — jego cesarskiej mości, imperatora Mikołaja Pawłowicza! Pamiętajcie, że musicie sprawnością swoją i zuchowatością zwrócić na siebie uwagę monarchy. Jest to kwestja honoru, bo dotychczas jeszcze żadna szkoła wojskowa w Rosji nie dorównała wysokiemu poziomowi podchorążych szkoły warszawskiej, prowadzonej przez wielkiego księcia Konstantego. Musimy dowieść, że i stolica posiada pierwszorzędny materjał na przyszłych oficerów, a nie tylko jacyś tam Polacy! Musimy zasłużyć na pochwałę jego cesarskiej mości. Pamiętajcie o tem!
Po szeregach kadetów znowu przemknął okrzyk:
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Trębacz cesarski.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.