Wielkiego budował się właśnie «na Marywilu»), chodziła cała Warszawa, wszystkie sfery. Mnóstwo się na to składało okoliczności, a przedewszystkiem ta, że w dziejach sceny warszawskiej epoka pomiędzy rokiem 1829 a 1830 należała do najświetniejszych pod każdym względem. By zrozumieć, że chodząc do ówczesnego teatru w Warszawie, miało się możność doznawania rzetelnej roskoszy artystycznej (gdy chodzi o grę artystów), dość wymienić takie nazwiska aktorów, jak wspomniany już Alojzy Żółkowski (ojciec tego Żółkowskiego, którego genialną grę podziwialiśmy wszyscy), Kudlicz, Panczykowski, Zdanowicz, Nowakowski, Werowski (Królikowski tamtej epoki), Ledóchowska (ówczesna Modrzejewska) i w. in. Repertuar także odznaczał się wielkiem urozmaiceniem. Bo czego tam nie grywano w tym teatrze na placu Krasińskich! Jak się domyśleć nie trudno, musiano w przybytku sztuki dramatycznej, którego dyrektorem był Osiński, często raczyć publiczność Kornelem i Rasynem. Jakoż było tak w istocie, i Warszawa miała aż nadto sposobności przysłuchiwania się gładkim aleksandrynom Atalii, Horacyuszów, Cynny, Andromaki, Fedry etc. Niestety, a ku najwyższemu oburzeniu całego obozu klasyków, publiczność, wraz z młodem pokoleniem, coraz bardziej zrzekała się klasycyzmu, czego smutnym a wielce wymownym dowodem bywała widownia warszawskiej świątyni Melpomeny, najczęściej świecąca pustkami, ile razy figurowali na afiszu: Kornel, Rasyn lub Wolter. Okoliczność ta, o ile do rozpaczy mogła doprowadzać dyrektora i jego przyjaciół z «obozu klasyków», o tyle była wielce pożądaną wodą na młyn romantyków z Dziurki, którzy raz po raz odnosili szumne zwycięztwa nad swymi przeciwnikami. Nawet w teatrze! Albowiem nie było rady: na «romantycznych Makbetów» (w przeróbce Ducisa), na Hamleta, na Szyllerowską Intrygę i miłość, na Inez de Castro — jeżeli chodziło już o tragedye — publiczność, o zgrozo! uczęszczała chętniej, aniżeli na pudrowane tyrady tłómaczonych przez Osińskiego arcydzieł teatru francuskiego. O tempora!... Swoją drogą najchętniej chadzano na komedye: na Molierowskiego Mizantropa, Świętoszka i Skąpca, świetnie granych przez Kudlicza, i na takie komedye swojskie, jak Fredrowski Pan Geldhab z nieporównanym Żółkowskim w roli tytułowej, jak Cudzoziemczyzna, Damy i huzary. Nie gorzej bawiono się na Karykaturach Goldoniego, w których, w roli Fabrycego, celował
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/105
Ta strona została przepisana.