Tymczasem szykowała się deputacya, idąca na spotkanie króla Hieronima, deputacya, w której młodzież szkolna miała wystąpić z kwiatami. I Mickiewicza, jako celującego ucznia, chciano zaliczyć do tej deputacyi, ale wdowa po ś. p. Mikołaju, przez wzgląd na żałobę całej rodziny, nie pozwoliła na to...
Wieczorem nadciągnął król Hieronim Bonaparte, domem zaś, który przeznaczono na kwaterę królewską, był dworek Mickiewiczów, »jako najlepszy w całem mieście«. Oczywiście, że Mickiewiczowie musieli się ulokować gdzieindziej, w przybudynkach. Ale przyszły autor Pana Tadeusza zbyt był trawiony ciekawością, ażeby spokojnie usiedzieć w zamknięciu z matką i braćmi. Jakto, za chwilę do ich domu miał zajechać król, rodzony brat Napoleona, a onby go miał nie zobaczyć, nie widzieć, jak będzie się zbliżał do »kamienicy«! Z tą myślą pogodzić się nie mógł w żaden sposób, bo już w nim tkwił poeta... Jakoż słowa nie mówiąc nikomu, zakradł się do ogrodu, skąd było widać wszystko jak na dłoni, i położywszy się na ziemi, pod spowitym w powój i chmiel opłotkiem, za którym skrył się całkowicie, z bijącem sercem czekał na przybycie koronowanego gościa. Dokoła było cicho, jak makiem siał, bo ruch w całym domu — gdzie już lada chwila spodziewano się przybycia monarchy — ustał zupełnie. Tymczasem słońce zaszło, na dworze poczęło się ściemniać, zapadał zmrok. Nagle dał się słyszeć gwałtowny tętent kopyt końskich: na dziedziniec wjechał oficer na koniu, a musiał oznajmić rychłe przybycie króla, bo w tejże chwili oddział straży, stojącej w dziedzińcu i na ulicy, uszykował się w szpaler od bramy do ganku. Niebawem rozległ się odgłos trąb, bębnów, piszczałek, a jednoczenie dały się słyszeć huczne okrzyki ludu. Mickiewicz domyślał się, że to król musiał zajechać przed bramę, ale, niestety, z zarośli, gdzie był ukryty, bramy nie było widać, tak, iż nie mógł dojrzeć, gdy król zsiadał z konia. Widział jednak, jak przechodził środkiem szpaleru, jak idąc, salutował na obie strony, gdy tymczasem żołnierze, wyprostowani jak struny, prezentowali broń. Za królem, który był w zielonym mundurze, postępował tłumny orszak wojskowych, lśniących od złota, w kaszkietach i kapeluszach z piórami. Orszak ten, gdy król stanął na progu swej kwatery, zatrzymał się przed gankiem, poczem król skłonił się na pożegnanie, co znaczyło, że myśli udać się na spoczynek a świcie pozwala się oddalić... Mały Mickiewicz, widząc
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/124
Ta strona została przepisana.