z przedstawicieli miejscowego świata muzykalnego, w którym, choć najmłodszy wiekiem, zdobył już sobie jedno z najpoczesniejszych miejsc. Konstancya wystąpiła tym razem, jako najcelniejsza uczennica Solivy. Przyszły twórca Nokturnów był niezmiernie wrażliwy na śpiew, zwłaszcza na śpiew kobiecy, a że panna Gładkowska, obdarzona pięknym mezzo-sopranem, nietylko śpiewała bardzo ładnie, ale nadto była jeszcze śliczną jasnowłosą dziewicą o szafirowych oczach, typowem dziewczęciem polskiem, więc na popisie tym, oczarowawszy całe audytoryum, rzuciła urok i na Chopina również... Od tej chwili począwszy, stał się »Pan Frycek« (jak go nazywano) podobnym do szekspirowskiego Romea, z tą różnicą jedynie, że młody Montechi odrazu wyznał swą miłość, gdy on nie mógł się zdobyć na tyle nawet, iżby się zbliżyć do swej Giulietty, żeby przemówić do niej. Kochał się w niej, marzył o niej, korzystał z każdej okazyi, gdy ją mógł widzieć, spotkać na ulicy lub w kościele, ale trzymał się zdaleka, i kryjąc się ze swem uczuciem, nie miał dość odwagi i śmiałości, by z Konstancyą poznać się osobiście...
I tak upłynął szereg miesięcy, rok blizko. Gdy się poznali ostatecznie, niebawem nastąpiło zbliżenie, zawiązała się przyjaźń, zaczął się klecić romans... Inteligentna i wrażliwa, z usposobieniem artystycznem, nadzwyczaj miła i pełna wdzięku w obejściu, Konstancya posiadała wszelkie dane po temu, by nie tracić na bliższem poznaniu, lecz przeciwnie, zyskiwać. Tak też stało się i obecnie: młody artysta, w miarę, jak coraz więcej przestawał z tem »czułem stworzeniem« (jak w jednym z listów nazywa Konstancyę), coraz bardziej utwierdzał się w swym niewyznanym afekcie ku niemu. Nadzwyczaj muzykalna z natury, rozumiała i odczuwała go doskonale, co oczywiście nie pozostawało bez wpływu na jego miękie serce... Jakoż chwile, które spędzali razem, bądź w Konserwatoryum (w którem mieszkała Konstancya), bądź w Teatrze Narodowym na operach, bądź w Resursie na koncertach, oboje zaliczali do najprzyjemniejszych. Często ona śpiewała przy jego akompaniamencie (a nikt tak nie umiał akompaniować do śpiewu, jak »Pan Frycek»!) lub on przegrywał jej swoje najświeższe kompozycye, a choć, bywając w wielkim świecie, poprostu rozrywany po salonach Warszawy, miał niesłychane powodzenie u dam z najwyższych sfer towarzyskich, to jednak na niczyich
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/136
Ta strona została przepisana.