ciec Maryi, Wincenty Wodziński, żył na stopie magnackiej. Tam też, na tle pałacu i przepysznego parku, na tle służewskich lasów i pól, zaczął się klecić romans pomiędzy »Fryckiem« a »Marynią«. Ponieważ byli jakby stworzeni dla siebie — bo tak przynajmniej zdawało się im obojgu na razie — więc Frycek lgnął do Maryni, a Marynia upodobała sobie Frycka. Jeśli się doda do tego, że ten genialny muzyk in spe, który już teraz wszystkich grą swoją na fortepianie zachwycał, był ślicznym chłopcem, a Marynia miała nietylko czarne oczy, nadzwyczaj piękne, ale była nadto i duszą artystyczną, także wyjątkowo uzdolnioną do muzyki, to nie wyda się dziwnem, że tych dwoje »dzieciaków« zaczęło się kochać wzajemnie...
Tak trwało lat kilka. Po ich upływie, Chopin, już jako młodzieniec i »najlepszy w całem mieście fortepianista», wpadł w wir życia literacko-artystyczno-teatralnego Warszawy, za czem poszło, że o ile zawsze z rozrzewnieniem wspominał chwile spędzone w Służewie »z panną Marynią, z którą się to w Pszennego domu za dawnych czasów po pokojach goniło«, o tyle nierównie więcej, aniżeli o Maryni, myślał o młodej i pięknej śpiewaczce, pannie Konstancyi Gładkowskiej.
Później opuścił Warszawę, a w r. 1832 zamieszkał w Paryżu, gdzie osiadł stale. Tymczasem rodzina Wodzińskich, wyrzucona burzą roku 1831, znalazła się także za granicą, a w r. 1832 zamieszkała w Genewie, w pięknej willi przy ulicy Beauregard, nad samem jeziorem.
Willa ta, położona w ślicznym ogrodzie, na uboczu wzgórza, zwracała na siebie uwagę przez to szczególniej, że w pewnych godzinach słychać było przez jej otwarte okna melancholijne dźwięki chopinowskich Mazurków i Nokturnów, oddawanych z prawdziwą maestrią. To panna Wodzińska grała na fortepianie.
Była to już panna blizko 16-letnia. Wysoka, pełnej tuszy, (kto wie nawet, czy nie za tęga trochę, jak na przyszłą wymarzoną heroinę poematu W Szwajcaryi), niepospolicie rozwinięta, nietylko umysłowo, ale i fizycznie, brunetka, o matowej cerze włoszki (w żyłach jej, oprócz polskiej, płynęła i włoska krew), o prześlicznych czarnych oczach, odbijających »wszystkie wzruszenia i tajemnice duszy«, o rysach twarzy wydatnych, niezupełnie regularnych — zwłaszcza nos był trochę za duży — posiadała »coś niewypowiedzianie uprzejmego«
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/158
Ta strona została przepisana.