Stąd poszło, że i Słowacki, po upływie trzech miodowych miesięcy, powoli zaczynał ostygać w swoim zapale, a równocześnie zaczął się bać tego zakochania się swego w prostej dziewczynie, zaczął się lękać, ażeby go ono »nie pozbawiło mocy charakteru i panowania nad sobą« i żeby go w końcu »do jakich szaleństw« nie przywiodło. Obawa podobna, to był początek końca. Doszło do tego, że poeta zaczynał się czuć zmęczonym tą romansową idylą à la Rafael, poczem przyszła kolej i na to, że go ta bonne fortune coraz bardziej zaczęła »napełniać czczością«: uważał, iż należałoby pomyśleć o zręcznem wycofaniu się z tego zaczarowanego koła miłości.... Już miał dosyć pieszczot swej Fornariny!... Niestety, wszystko rozbijało się o to, że Fornarina inaczej zdawała się na sprawę tę zapatrywać: poprostu ani myślała o zerwaniu, o rozłączeniu się. Po co? A bo to im było źle z sobą?...
W takiem usposobieniu, któregoś wtorku, jednego z pierwwszych dni lipca, wynajął Słowacki — by sprawić przyjemność swej Fornarinie — jednokonny tilbury i pojechali na spacer. Dokąd? Do Pratolino. Jest to ogród angielski, położony trochę za miastem, a mniej uczęszczany w dnie powszednie, zwłaszcza w porze południowej. Dzień był prześliczny, upalny; słońce świeciło i dopiekało; w powietrzu panowała cisza. Słowacki był w doskonałym humorze, Fornarina także. Bawiła ich ta przejażdżka we dwoje. W południe wysiedli z powoziku (który pewno zostawili w jakim zajeździe, gdzie się prawdopodobnie i posilili także), poczem pieszo udali się na spacer do parku. Ponieważ park był pusty o tej porze, więc »niczem niestrwożeni, sami«, mogli być swobodni, nieskrępowani, biegać po murawach, gonić się, chować jedno przed drugiem, zrywać róże, odpoczywać w cieniu i chłodzie grot, w których mruczały strumienie — jak w poemacie W Szwajcaryi — słowem, używać pięknego dnia ganz nach freier Lust, jakby powiedział Goethe, i doznawać czarującego złudzenia, że są »nowym Numą z Egeryą«. W ten sposób upłynął im cały dzień, wesoło, pogodnie i płocho, jak sobie tylko życzyć można. Niczem marzenie! Poeta zapomniał o »czczości«, która mu się dawała uczuć jeszcze wczoraj, i znowu była mu ta Fornarina »miłą«, jak dawniej.
Epilog jednak, którym się miał zakończyć ten spacer, wypadł mniej szczęśliwie. Gdyby nie szczęście w nieszczęściu, mogła przygoda, która im się przytrafiła, skończyć się o wiele
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/177
Ta strona została przepisana.