prawę szwedzką, Marysieńka, nosząca w tych czasach »un juste-au-corps qui est assez joli« i »un peu z krymska zapięty na bakier«, posłała mu krzyżyk złoty i szkaplerz z piękną relikwią, aby znaleziono na nim »godła chrześcijaństwa, w razie, jeśliby został zabity«. Niemniej jest pewnem, że kiedy ośmielony tym szkaplerzem Sobieski, któremu to sentymentalne wzdychanie już się dłużyło, zaczął — w listach do swej lubej — przebąkiwać o miłości prawdziwej, nie platonicznej, pani Zamoyska skarciła go za te marzenia, bo jak mógł żądać od niej »czegoś niemożliwego, obrażającego ją«. Niechaj będzie kontent — pisała — że go traktuje, jak syna, i daje mu »swój szkaplerz ulubiony«. »Bądź zdrów! Vivons contens, dédans la vertu«. Ostatni warunek nie musiał się podobać bohaterowi z pod Lubaru... Cokolwiekbądź, czuła i Marysieńka, że ta korespondencya jest trochę kompromitującą dla niej: prosiła więc Sobieskiego, ażeby palił jej listy. Czuła, że tymi listami schodzi z prostej ścieżki, a jednak, mimo to, nie przestawała igrać z ogniem. Rozumiała, że dzięki tej korespondencyi — tak niewinnej na pozór — i siebie i Sobieskiego wiodła na pokuszenie; swoją drogą, jeśli o nią chodziło, nie lękała się niczego, na to bowiem, ażeby się zapomnieć, była nie dość lekkomyślną.
Jakoż nie przestała pisywać »ulotnych liścików« do swego faworyta, ten zaś — podczas najgorętszych utarczek z Szeremietiewem i Chmielniczeńkiem — znajdował dość czasu, aby odpisywać swej Astrei: zwłaszcza, że Astrea pisywała coraz otwarciej, co się przejawiało n. p. w ten sposób, że coraz częściej zaczęła się skarżyć na męża. Zresztą pisała żartobliwie, lekko, ze szczególnem upodobaniem rozpisując się o miłości...
W maju r. 1661, z powodu sejmu, zjechał się Sobieski z piękną wojewodziną sandomierską w Warszawie. Należąc oboje do najbliższego otoczenia królowej, widywali się bardzo często, a że dokładali możliwych starań, ażeby się spotykać raz po raz, i to o ile możności »w cztery oczy«, nietylko więc, że się widywali częściej, aniżeliby sobie mógł tego życzyć mąż Marysieńki, ale stosunek ich zaczął ulegać takiej metamorfozie, że ordynat Zamoyski miałby wszelką racyę, gdyby Sobieskiego przestał uważać za swego przyjaciela... Nadomiar złego, mógłby to samo powiedzieć i o Krzysztofie Koryckim, który, zdecydowawszy się na dwuznaczną rolę powiernika i pośrednika między zakochanymi, ułatwiał im
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/20
Ta strona została przepisana.