wianizmu. To też w jego pierś wymierzano wszystkie pociski, lecz on pozostawiał je bez odpowiedzi, głuchy na najniegodziwsze oszczerstwa: szedł swoją drogą, nie zważając na nic, z Dantejskiem Guarda e passa na ustach, i »pracował«, jak prawdziwy apostoł, głosząc, gdzie mógł, zasady nowej nauki, którą uważał za nowe objawienie.
Oto, w krótkiem streszczeniu, główne zasady tej nauki.
Przedewszystkiem — należy podkreślić na samym wstępie — była to nauka niezgodna z dogmatami Kościoła katolickiego, pomimo, że zarówno sam Mistrz, jak i jego uczniowie, wcale się nie uważali za odstępców, za apostatów. To garnięcie się pod skrzydła Kościoła, obok głoszonych i wyznawanych doktryn, było jedną z tych licznych niekonsekwencyj i nielogiczności, cechujących naukę pana Andrzeja.
Nawet wiara w Trójcę świętą wychodziła z »nauki« tej zachwianą, bo »kierunek jest przy Bogu, ale na ziemi nie rządzi wola boża. Boga niema na ziemi i sami składamy to świadectwo, powtarzając codziennie: bądź wola Twoja, przyjdź królestwo Twoje!« Nie jestże to wyraźnem zaprzeczeniem, jakoby Bóg mieszał się do spraw ziemskich, co — według nauki Kościoła — jest największą herezyą, graniczącą jeżeli nie z ateizmem, to przynajmniej z panteizmem. Podobną herezyą, z punktu widzenia Kościoła, był Towiańskiego pogląd na Chrystusa, pogląd, pod którym mógłby się w najlepszym razie podpisać Renan, czyli, że Kościół żadną miarą nie mógł go aprobować. Zdaniem Towiańskiego (zdaniem, które, dodajmy w nawiasie, nigdy ustalonem nie było) Chrystus był »mężem natchnionym« (jednym z siedmiu), któremu do pewnego czasu (do r. 1841 mianowicie, t. j. do chwili ukazania się Towiańskiego) Bóg powierzył panowanie nad ziemią »i kilkoma innemi jeszcze planetami«. Zresztą jest Chrystus »pierwszym po Bogu«, co także tworzy rażący dysonans z dogmatyką katolicką. »Jezus Chrystus jest najwyższym urzędnikiem, synem bożym, najbliższym z pierwszego koła bożego. Chrystus jest Bóg, ale Bóg dla ziemi«. Niemniejszy dysonans tworzył sposób, w jaki Towiański objaśniał istotę Ducha świętego, będącego, jego zdaniem, poprostu »kolumną światła«, w której — jak drobne pyłki kurzu w smudze