ków, powywlekane ze spróchniałych trumien, przewieziono do katakumb, gdzie, poukładane w rozety, do dziś dnia sterczą na ścianach tych śmiertelnych korytarzów, pomieszane z milionem kości innych Paryżan i Paryżanek. Okoliczne domy, które dawniej należały do opactwa, zwalono, bo podobało się panu baronowi Haussmannowi, ażeby tędy właśnie przechodził wspaniały bulwar St. Germain. Jakoż przechodzi...
Przy prawej ścianie kościoła, od strony bulwaru, jest niewielki ogródek, zacieniony pięknymi kasztanami, a ogrodzony wysokiemi sztachetami żelaznemi, za któremi wre gorączkowy ruch uliczny, ze stacyą omnibusów i dorożek, których długi rząd zawsze stoi wzdłuż trotuaru, z omnibusami i tramwajami, konnymi i parowymi, zajeżdżającymi jeden po drugim, z trąbkami woźniców, z dzwonkami konduktorów, znaczącymi ilość pasażerów, z tłumem ludzi, czekających — z biletami w ręku — na swój omnibus, z krzykiem uliczników, sprzedających dzienniki, z przytłumionym turkotem kół po drewnianym bruku.
Tymczasem w ogródku, za owemi żelaznemi sztachetami, w cieniu kasztanów, dokoła niewielkiego pomnika z bronzu, przypominającego zasługi wynalazcy i pierwszego wypalacza garnków kamiennych (szkoda, że tu nie stoi pomnik Jana Kazimierza!) bawią się dzieci, na ławkach odpoczywają zmęczeni przechodnie, siedzą niańki i guwernantki, jednem słowem, panuje atmosfera spokoju i jakiejś idyllicznej ciszy, a nawet mistyczna trochę, zważywszy, że z kościoła przez wspaniały renesansowy portal kamienny dolatują dźwięki organów. Tam, za sztachetami, za krzewami bzów okwitłych, skąpany w jarzących promieniach słońca, płynie wartki potok życia, panuje atmosfera gorączkowa, podniecona, nerwowa, wszystko tętni i drga, jak w młynie, wre wyczerpująca walka o byt, zaspakaja się głód i miłość; tu panuje spokój, w którym — na tle niebiańskiej muzyki organów — najgłośniej rozbrzmiewa śmiech bawiących się dzieci, pomięszany z świergotem ptactwa, ukrytego w liściastej gęstwie drzew. Poprzez zielone liście kasztanów, tworzących jakby ażurowe sklepienie nad głową, prześwieca ciepłe czerwcowe słońce, które, o ile dokucza na ulicy, o tyle tu, w tym przykościelnym ogródku, tworzy mnóstwo jasnych i ruchliwych plam świetlnych, migających na trawni-
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/226
Ta strona została przepisana.