kach, na ławkach, na piasku alei, na klombach kwiatów, na kartkach książki.
Jakim sposobem na kartkach książki? Bardzo prostym. Któregoś dnia, rano, wychodząc na miasto, z zamiarem, żeby całe przedpołudnie poświęcić grobowcowi w kościele St. Germain des près, zabrałem z sobą książkę p. Czermaka, z wyczerpującą monografią o O ostatnich latach Jana Kazimierza. Po obejrzeniu pomnika, po zrobieniu kilku notatek, rozejrzawszy się po całym kościele, którego romańskie wnętrze jest jednem z największych arcydzieł polychromii, i popatrzywszy na cudowną smugę promieni słonecznych, która padając skośnie, poprzez olbrzymie różnokolorowe okno prawej nawy — na przepyszną bizantyjską ornamentykę wielkiego ołtarza — czyniła wrażenie wyprostowanej tęczy, wyszedłem do ogródka, usiadłem na jednej z ławek, w cieniu rozłożystej akacyi, i mając przed sobą — kiedy podniosłem oczy — wspaniały renesansowy portal kościoła, nad którym niegdyś, na kamiennej tarczy widniały herby Polski, Litwy i Rusi (jeszcze dziś widać ich ślady), otworzyłem książkę (którą już zacząłem czytać na imperialu omnibusu, kiedym jechał w tę stronę), a czytając wyczerpujące opisanie Ostatnich lat Jana Kazimierza, doznałem złudzenia, że widzę króla, jak w czarnych szatach, z orderem złotego runa na piersiach, z wysoką laską w ręku, w szerokim kapeluszu na głowie, przechadza się po ogrodzie opactwa, jak rozmawia z zakonnikami, jak się modli w tym kościele, i wreszcie, jak romansuje z panią de l’Hôpital, która go pocieszała po nieuniknionem rozstaniu się z Denhofową.
Dziwny to był człowiek z tego króla! Kto wie zaś, czy tym historykiem, który go scharakteryzował najtrafniej, nie jest Juliusz Słowacki; wiadomo bowiem, że autor Balladyny aż dwa razy uczynił Jana Kazimierza bohaterem swych dramatów: raz w Mazepie, gdzie mu się każe zalecać do Wojewodziny, a raz w tragedyi, która podobno była jego arcydziełem, a która zatytułowana Jan Kazimierz, świadczyła, że w niej król uwikłany w romans z Radziejowską, miał być głównym bohaterem sztuki, osią całej akcyi. Niestety, dramat ten, znany tylko jednemu Reitzenheimowi, doszedł nas w takim stanie, jak arcydzieła rzeźby greckiej: w odłamach. Na szczęście pozostał Mazepa, a w nim cała druga połowa aktu
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/227
Ta strona została przepisana.