Taki to los mój: na grobowcach siadać
I słuchać smutków błahych, wiotkich, kruchych...
Smutki, jakich się doznaje na widok grobów polskich, rozrzuconych po cmentarzach paryskich, nie są, ani błahe, ani wiotkie, ani kruche; bo jeśli każda mogiła tchnie jakąś melancholijną zadumą, to cóż dopiero mogiły wygnańców, którzy pomarli na obcej ziemi... Od takich mogił wieje podwójny smutek!
Przechadzając się wśród nich, myśli się o emigracyi — boć są to wszystko groby emigrantów — i o naszej wielkiej poezyi romantycznej, z Mickiewiczem, Chopinem i Słowackim na czele, którzy tu, na tym paryskim bruku,
Przynosząc z miasta uszy pełne stuku,
Przekleństw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów,
Zapóźnych żalów, potępieńczych swarów,
tworzyli swe największe arcydzieła: Mickiewicz Pana Tadeusza, Chopin Mazury i Polonezy, Słowacki Beniowskiego i Króla ducha.
Tutaj też, w »gościnnej ziemi francuskiej«, strawieni tęsknotą za ojczyzną, ułożyli się do snu wieczystego: Mickiewicz na cmentarzu w Montmorency, Chopin na cmentarzu Père Lachaise, Słowacki na cmentarzu Montmartre.
Słowacki, jakby w przeczuciu, iż kiedyś i jego »białe kości« spoczną na jednym z paryskich cmentarzy, lubił oddychać ich żałobną poezyą, a w listacłi swoich do matki nie-