jednokrotnie rozpisuje się z upodobaniem o tych uroczych »miejscach wiecznego spoczynku«, których nagrobki i cyprysy tak często bywały świadkami jego samotnych przechadzek i dumań. Szczególniej lubił cmentarz Père Lachaise... Oto np. co raz pisał o nim wkrótce po swem przybyciu w r. 1831 do stolicy Francyi: »Jeden z najmilszych wieczorów, który miałem w Paryżu, był na cmentarzu Père Lachaise. Nic nie widziałem piękniejszego w tym rodzaju: za miastem wzgórze bardzo rozległe, którego pochyłość cała gęsto okryta grobami i zarosła cyprysami, przez które z trudnością przedrzeć się można; różne drogi krzyżują się w tym lesie; w cyprysach mnóstwo róż miesięcznych, bladych, ale kwitnących wiecznie; czasem ognistym kwiatem błyśnie geranium. Groby wszystkie podobne do siebie: najczęściej małe kolumny z marmuru białego. We środku i na górze jest mała kaplica; stamtąd wzrok po murawie, z wierzchołków cyprysów utworzonej, spada na dół, i zdala w dymie błękitnym pokazuje się cały Paryż ze swoimi gmachami; nad nim, gdy byłem, zachodziło słońce. Czarne wozy ciągle tam przez pryncypalną ulicę przejeżdżają, ale pogrzeby tu bardzo ciche (u nas tak żydów chowają). Dochodząc do cmentarza, pełno ogródków i sklepików, obwieszonych wiankami ze świeżych i artyficialnych (sztucznych) kwiatów. To charakteryzuje Francuzów: każdy za kilka groszy pokaże innym swoją boleść, a kiedy da kilkanaście, to kwiaty z płótna aż po roku trzeba będzie odnowić«. »Kiedy chodziłem po grobach Père Lachaise, spotkałem śliczną pannę, w czarnym ubraną kolorze, ale na kulach, bo jedną stopę miała skrzywioną, a jednak kształt nogi bardzo piękny. Lekko i wesoło chodziła pomiędzy grobami i tłomaczyła idącej za nią staruszce, duguenie. Bardzo mnie zainteresowała... Wesołość przy tej ułomności pięknie się wydawała, jakby przymuszona. Zdawało się, że pod nią smutne musiała ukrywać myśli, bo czegóżby przyszła na groby; zdaje się, iż ją musiałem trochę zainteresować, bo także w czarnym byłem ubrany tużurku, i byłem sam, i częstośmy się spotykali, choć jej nie szukałem. Bardzo była ładna, kiedy schodziła do mnie cyprysową aleją i czasem podnosiła głowę, a wtenczas słońca promień, zabłąkany w cyprysowym lesie, padał na jej twarz białą«.
Ile razy zdarzyło mi się być na cmentarzu Père Lachaise zawszem »oczyma duszy« widział drobną i chudą postać Sło-
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/237
Ta strona została przepisana.