kościoła. Jest to niezawodnie jedna z najpiękniejszych rzeczy w Paryżu: te szare kolumny, wystrzelające nad istną orgią róż, chryzantem, fijołków, narcyzów, kamelij, etc. etc., to istotnie wymarzony temat dla malarzy, temat, który wyzyskał Pankiewicz w swoim obrazie, jakkolwiek go może wyzyskał niedostatecznie...
Na to bowiem, aby go w całej sile przenieść na płótno, trzeba być co najmniej takim kolorystą pędzla, jakim był np. Słowacki, gdy chodziło o koloryt słowa. A propos Słowackiego, to i o nim myśli się także, gdy się przechodzi przez ten arcykolorystyczny targ kwiatów: przypomina się ów ranek d. 15 czerwca 1841 r., kiedy to autor Beniowskiego szedł o godz. 5‑ej rano na pojedynek z Ropelewskim. Oto ustęp z listu do pani Bobrowej, zawierający opis tej dramatycznej chwili w życiu poety: »Przechodząc koło kościoła Magdaleny, przez targ kwiatów, kupiłem za grosz różę, abym ją przez ten ranek w ręku trzymał i mógł potem zwiędłą posłać... Komu? Pani to odgadniesz. Idąc dalej, zaszedłem do kościoła Assomption, i tam właśnie trafiłem, że ksiądz, kończący msze, żegnał; schyliłem pokornie przed błogosławieństwem głowę — i wyszedłem. Pani nie wiesz, co to jest iść samotnie, bez przyjaciela, z różą w ręku, przez cały Paryż, niepożegnanemu przez nikogo, w tej pewności, że nikt nie drży o życie hazardowane i może żałować nie będzie?...«
Myśląc o tej chwili w życiu Juliusza, poszedłem tą samą drogą, którą on musiał iść w ów pamiętny ranek, mianowicie: przeszedłszy przed frontonem kościoła św. Magdaleny, zapuściłem się w nieszeroką ulicę St. Honoré. Wszedłszy w nią, po przejściu kilkudziesięciu kroków zaledwie, ujrzałem nieopodal, przy prawym trotoarze, poczerniałe mury i kopułę kościoła de l’Assomption, tego samego, do którego wstępował Słowacki. Po chwili znalazłem się za żelaznemi sztachetami, na niewielkim dziedzińcu przed kościołem, przed niewielką poczerniałą kolumnadą, stanowiącą ładny renesansowy fronton tego »kościoła polskiego». Że ta nazwa kościoła polskiego — choć wogóle jest to kościół francuski — słusznie mu się należy, przynajmniej w pewnych godzinach, mianowicie między godziną wpół do 11‑tej a południem każdej niedzieli, o tem przekonałem się zaraz przy wejściu: od chwili bowiem, gdy się minęło sztachety, ma się wrażenie, że się jest w Polsce, nie
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/268
Ta strona została przepisana.