tach, poprzedzana przez pokojowego dworzanina królewskiego, Gutowskiego, który jej miał służyć za herolda, wyjechała Marysieńka z Warszawy (gdzie Sobieski aż do tej chwili, korzystając z praw narzeczonego, »umierał u stóp swej Astrei«), i udała się do Zamościa, ażeby nawiedzić śmiertelne zwłoki swego męża i wziąć udział w ceremoniach pogrzebowych. Możeby nie pojechała wcale, gdyby była mogła przewidzieć, jaki ją tam czeka afront!... Już d. 3 czerwca, kiedy Gutowski zameldował się w Zamościu, zapowiadając przyjazd wdowy po zmarłym, rzekła mu ks. Gryzelda: »Szkoda po śmierci to ficte pokazywać, czego za żywota nie czyniła, która, że nas na wesele swoje nie prosiła, my też jej na pogrzeb prosić nie będziemy«. Niezrażona podobną odprawą Marysieńka, przyjechała dnia 5 czerwca do Zamościa, ale znalazła mosty rozebrane, bramy zamknięte. Rozumiejąc, że bądź co bądź, jako wdowa, ona, nie kto inny, jest prawdziwą panią tego domu, kazała Gutowskiemu żądać wpuszczenia na zamek, nadto zaś, by miasto oddano jej sługom, a ją postawiono na czele zarządu dobrami. Na tak postawione żądanie nastąpiła odpowiedź odmowna, upozorowana niebezpieczeństwem rozlewu krwi, nieuchronnego, jak mówiono, przy spotkaniu jej służby ze służbą miejską. A zresztą, nie omieszkano dodać, niech się pani Zamoyska procesuje w Trybunale koronnym! Na takie dictum oddział piechoty, który eskortował Marysieńkę, chciał przypuścić szturm do bramy, ale go powstrzymał w zapędzie Szumowski... Tymczasem przed bramą zebrało się sporo pospólstwa, przypatrując się Marysieńce; ona zaś zwracając się do zgromadzonych, rzekła z wyrzutem: »Tak toście pani radzi?« »A bo trzeba lepiej?« odpowiedział ktoś z tłumu. »A wiesz, z kim gadasz?« — zapytała urażona Marysieńka. »Wiem, z panią Sobieską!« — odpowiedział zapytany. Wtedy wzburzona »pani Sobieska«, odrzuciwszy czarny welon, wsiadła do powozu, a kiedy odjeżdżała, słyszała, jak wołano za nią: »A nazad Sobkowa!!!...« Kazała jechać do poblizkiego folwarku, lecz i tu, kiedy zajechała, nie wpuszczono jej. Dzierżawczyni, pani Łęska, rzekła: »Niech mi nie ma za złe WMość, że ja bez męża nie śmiem puścić tu do dworu, który za swój grosz kontraktem prawnym trzymam, kiedy onej do Zamościa nie puszczono«. Po takiej zniewadze, Marysieńka, rozgniewana srodze, tak, iż rozdarłszy kabat na sobie, rzuciła go o ziemię, pojechała na wieś, do soł-
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/31
Ta strona została przepisana.