Tymczasem pociąg ruszył ze stacyi, a po upływie paru minut, minąwszy przedmieścia, pędził wśród słonecznego pejzażu uprawnych pól, gęsto usianych wsiami, willami, ogrodami, kominami fabryk, wieżami kościołów. Jednocześnie w wagonie rozlegał się ożywiony gwar polskiej rozmowy, której dźwięki, pomieszane z głuchym turkotem kół pod podłogą, mile pieściły ucho.
Co do mnie, to wciśnięty w róg przedziału, mimowoli myślałem o czasach, kiedy do Montmorency jeszcze się nie jeździło koleją, jak dzisiaj, i kiedy tam mieszkał jenerał Kniaziewicz, który jest twórcą tego, że dziś Montmorency stało się celem dorocznych pielgrzymek z naszej strony...
Takiem miasteczkiem, jak w obecnej chwili, Montmorency jeszcze nie było podówczas. Była to wieś, tem się różniąca od innych okolicznych, że, położona wśród uroczej okolicy, wśród ogrodów i wspaniałego lasu, przypominała krajobrazy litewskie. Tak przynajmniej zdawało się Kniaziewiczowi, który tu zaczął przyjeżdżać na lato, uciekając od paryskiego turkotu i wrzawy emigracyjnej. Tutaj, wśród ciszy wiejskiej, zdala od gwaru stołecznego, spędzał po kilka miesięcy co roku, a że, jak na starego żołnierza przystało, był czerstwy jeszcze, więc codzień o godz. 5 z rana wyjeżdżał konno na spacer, a potem całymi dniami malował krajobrazy, bo mu to, jak powiadał, czas zajmowało i pozwalało dumać spokojnie. Z czasem nakłonił i Niemcewicza, że i ten zaczął jeździć do Montmorency. Skończyło się na tem, że sędziwy autor Śpiewów historycznych tak polubił to ustronie, po którem błądząc z towarzyszem swej bujnej młodości, z rozrzewnieniem wspominał dawne czasy, że je unieśmiertelnił w specyalnym horacyuszowskim Liście do jenerała Kniaziewicza, napisanym we Francyi r. 1834 w czasie pobytu obydwóch to Montmorency:
Dawny mój towarzyszu, i w szkole, i w boju,
I w tej chwili, tak blizkiej wiecznego pokoju!
Gdy nas los razem zagnał w tę cichą dolinę,
Pozwól, że przed twe oczy szeroko rozwinę
Tę długą kartę życia, od samego świtu
Aż do kresu naszego na ziemi pobytu.