Położony na końcu miasta, prawie za miastem, a tem samem znacznie oddalony od kościoła, cmentarz w Montmorency, jako zaciszne ustronie, jest jednym z najpoetyczniejszych cmentarzów, jakie mi się widzieć zdarzyło. Wprawdzie chcąc się napawać jego smętną poezyą, lepiej jest niezaprzeczenie — skoro się jest zwolennikiem poezyi cmentarzy — przyjechać tu samemu, w którykolwiek inny dzień w roku, nie zaś 21&maja, kiedy się pomiędzy tymi grobami uwija paręset osób, ale trzeba tu być raz i w ten dzień dorocznej pielgrzymki, gdyż, bądź co bądź, nie jest to wrażenie pospolite, błądzić po francuskim cmentarzu, w którym całemi alejami ciągną się nagrobki z polskimi napisami, i ciągle słyszeć dźwięki ojczystej mowy, czuć się w licznem gronie ziomków. Ma to co prawda i swoje strony ujemne, bo gdzie się zbierze około dwustu osób, tam trudno o jednolity nastrój, lecz jest to konieczność nieunikniona. Trzeba się zamknąć w skorupie własnych myśli, a na tych, co flirtując np., nie dostrajają się do powagi tych polskich mogił i krzyżów, patrzeć, jeżeli nie z patetyczną »przebaczenia anielską pogardą«, to przynajmniej przez palce... Niestety, takich, co na tych pielgrzymkach więcej myślą o teraźniejszości, aniżeli o przeszłości (której powagi i smutku nie odczuwają często, ani rozumieją), jest znaczna większość: nie brak i takich nawet, co tę majówkę uważają za zwykłą majówkę, którą, jako taką, na leży sobie urozmaicić jakiemś przyjemnem rendez‑vous z »rodaczką«, lub zrobieniem jakiej interesującej znajomości... Są i tacy, co się nudzą na tym cmentarzu, bo nieobznajomieni z naszą narodową przeszłością, nie wiedzą przeważnie, kto są ci, co tutaj spoczywają. Ta niewiadomość sprawia, że do nich te mogiły nic nie mówią, a przynajmniej nie mówią tyle, ile mówią do tych, co znają dzieje emigracyi... Jakże mało jest takich! Niestety, istnieją okoliczności łagodzące, zmniejszające winę tych, co nie są biegli w dziejach swego narodu...
Cokolwiekbądź, cmentarzyk jest cudowny. Położony na wzgórzu, okolony murem, tworzącym równy czworobok, ze starą, malowniczą bramą murowaną, którą się doń wchodzi z ulicy, gęsto zarosły drzewami, pełen topoli włoskich, cyprysów, mirtów i bluszczów, umajony mnóstwem kwiatów, róż
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/324
Ta strona została przepisana.