się ów dzień, w którym byłem świadkiem uroczystości przewiezienia zwłok poety. Takich dni ma się niewiele w życiu! To też nie zapomnę onej chwili, gdy tu, na tym cmentarzu, w głównej alei naprzeciw bramy (z powodu trudnego przystępu do samego grobu Mickiewiczów), na czarnych tragach stała podwójnie wielka trumna poety; dokoła tej trumny zaś, nakrytej kirem i wieńcami, cisnął się zwarty tłum kilkuset osób, jedna zbita masa obnażonych głów męzkich i pstrych kapeluszy kobiecych. Dzień był pogodny, słoneczny, bez wiatru, a nad głowami tłumu, nad którym mieniło się mnóstwo rozpiętych parasolek damskich, panowała taka cisza, że wielu z pewnością, jak ja, słyszało bicie własnego serca... Szczęśliwym trafem udało mi się dostać miejsce przy samej trumnie, tak, iż napierany z tyłu, piersiami niemal dotykałem się żałobnego całunu, a oddychając, wciągałem zapach świeżych kwiatów, rzuconych na płaskie wieko. Głęboko wzruszony myślą, że trumna, której byłem tak blizko, zawiera śmiertelne szczątki tego, co stworzył Pana Tadeusza i Dziady, wpatrywałem się w Renana, który, we fraku, stojąc na drewnianym stołku w braku mównicy, głosem cichym i dławionym w zruszeniem, czytał swą przepyszną mowę. Czytał z kartki, która mu drżała w palcach, a że wszyscy tamowali oddech w piersiach, ażeby nie uronić jednego słowa z ust autora Początków Chrześcijaństwa, więc i ja, który stałem nie dalej, jak o trzy kroki od mówcy, nie mogłem się skarżyć na niedostyszenie czegokolwiek. On tymczasem, górując nad całem zgromadzeniem, zwrócony w stronę trumny, w której głowach stał Asnyk, Koziebrodzki, Wł. Mickiewicz i wielu innych, żegnał Mickiewicza, jako profesora Collège de France, jako swego grand et illustre collègue:
— Dziękuję wam w imieniu Collège de France — mówił — za to, że pozwoliliście nam przyłączyć się do waszej uroczystości, podjętej w szlachetnym zamiarze oddania ojczyźnie szczątków wielkiego człowieka, którego Polska nam pożyczyła i którego dzisiaj nam odbiera. I słusznie czyni! Nasze kolegium bowiem, założone w celu badania natury i wyjaśniania za pomocą języków i literatur wolnego geniuszu ludów, jest niby wspólną areną duchów, gdzie wszyscy się spotykają. Ciała do nas nie należą. Zabierzcie więc te drogie szczątki, które niegdyś ożywiał geniusz. Adam Mickiewicz i tak nie opuszcza nas cały. Pozostanie z nami jego umysł, jego wspomnienie. Nasze stare
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/329
Ta strona została przepisana.