Mógłby im także przypominać Pana Tadeusza, którego przecież musieli czytać obydwaj, a o którym tu się myśli mimowoli, zwłaszcza o Umizgach z księgi trzeciej, gdzie goście soplicowscy
Wyszli na uroczysty obrzęd grzybobrania.
Bo i do tego lasu, w dniu 21 maja, zwykle przychodzi się po śniadaniu, a że i tu nie brak grzybów, więc towarzystwo zabawia się grzybobraniem, przyczem nie obchodzi się bez scen w rodzaju »umizgów« Tadeusza i Telimeny w t. z. świątyni dumania, bo i w tym lesie, jak w soplicowskim, nie brak mrówek...
W ten sposób przepędza się resztę dnia, do którego przedpołudniowy prolog był tak poważny: zaczęło się od grobów i wspomnień o ludziach wielkich, co legli w tych smutnych, w obcej ziemi wykopanych mogiłach, a kończy się na wesołej majówce, podczas której chętnie zapomina się o nieboszczykach, a rozgląda się za żywymi. Do ogólnego ożywienia i podochocenia ogromnie przyczynia się okoliczność, że się jest miedzy swoimi, że się ze wszystkimi mówi po polsku, co na ziemi francuskiej ma podwójny urok. Wszystko to, razem wzięte, sprawia, że po lesie rozlegają się wesołe śmiechy i chichoty, że się sypią dowcipy i żarty, że w końcu przychodzi kolej na warszawskie anegdoty i dykteryjki, a po nich — na wesołe piosnki i pieśni, śpiewane chórem lub solo.
Widocznie, że i w życiu dzieje się tak samo, jak w owej Sonacie Beethovena, w której bezpośrednio po patetycznym marszu żałobnym sulla morte d’un heroe następuje swawolne Scherzo...