Dziś i on spoczywa na krakowskim cmentarzu, a jego niedokończony Chrystus, z którego marmurową figurą, tak pełną boskiej słodyczy, tyle wspomnień wiąże się dla mnie, zdobi kościół św. Piotra i Pawła, gdzie sąsiaduje z grobowcem Skargi. Nie zapomnę tych rozmów, które z Guyskim prowadziłem u stóp tej melancholijnej postaci, rozmów, które nigdy nie miały nic innego za temat, tylko sztukę. Szczególniej sztukę nowoczesną francuską, której ten wykwintny mistrz dłuta był bezgranicznym wielbicielem.
Dzisiaj, wyszedłszy na linię A—B, nie spotkasz już Blizińskiego, który, choć był autorem najlepszej polskiej komedyi, tak mało sobie robił ze swego tytułu »autora Pana Damazego«. I jego zagarnęła przeszłość! Już się go nie zobaczy u Hawełki, gdzieśmy z nim, my młodzi, przegawędzali tyle wieczorów, podziwiając jego jowialność szlachecką, jego prostotę i dobry humor; ani go się spotka w teatrze, gdzie zawsze siadywał w loży ze starym Estreicherem (o ile nie szedł za kulisy, gdzie pomiędzy młodemi a ładnemi aktorkami czuł się w swoim żywiole, choć go nazywały poufale »dziadziem«); ani na maskaradach, na których rej wodził, jako »prezes«, rozstrzygający wszelkie maskaradowe »konkursy piękności«; ani w Bibliotece Jagiellońskiej, gdzie zbierał materyały do swego Słownika dziwologów językowych; ani pod arkadami Sukiennic, które były jego ulubionem miejscem przechadzek »w kompanii«.
Nie spotka się także Matejki. W latach 1888 i 1889, na które przypadają jego Szkice z dziejów cywilizacyi w Polsce i Kościuszko, widywało się go często. Ażeby się z nim spotkać, wystarczało około godziny 9‑ej rano znaleść się na Plantach w pobliżu Bramy Floryańskiej. Była to godzina, o której zawsze, zimą i latem, pogoda czy słota, szedł do swej pracowni w gmachu Szkoły Sztuk Pięknych.
Było coś wielkiego w tej drobnej zgarbionej postaci, idącej wolnym krokiem, a więcej zapatrzonej w ziemię, aniżeli przed siebie. Nizkiego wzrostu, chudy, o zapadłej piersi, ubrany niepozornie, w czarnym, miękkim, zmiętym kapeluszu o szerokiem rondzie, z pod którego spływały długie szpakowate włosy, z rzadką strzyżoną brodą, o cerze zwiędłej, a policzkach zapadniętych, o nosie garbatym i krzywym, w złotych okularach, z po za których wyglądała para czarnych oczu o dziwnie głębokiem i przenikliwem spojrzeniu, zawsze szedł powoli, nie
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/339
Ta strona została przepisana.