a »łaski« królowej mogły być zawodniejsze, aniżeli »wielka pasya« Céladona. Marysieńka wiedziała doskonale, że tyle tylko ma wartości w oczach Maryi-Ludwiki, o ile ta ostatnia mogła przez nią manewrować osobą i wpływami Sobieskiego; dlatego nie należało się drożyć. Zdaje się, iż takie były względy, które skłoniły Marysieńkę, że nie zawahała się teraz, ulegając płomiennym zaklęciom swego narzeczonego, którego już i tak niejednokrotnie nazywała swoim »mężem« (przed Bonsym np.) ofiarować mu ostatecznego dowodu miłości... Myliłby się jednak, ktoby sądził, że to uczyniła w chwili jakiegoś podniecenia, w chwili jakiejś słabości, przez niemożność zapanowania nad sobą. Miało się całkiem przeciwnie! Jak dotąd była dla Sobieskiego »świętą panią«, która z nim żyć pragnęła »dedans la vertu«, bo tak jej nakazywał rozsądek, podobnie i teraz, oddając się Sobieskiemu przed ślubem, nie czyniła tego nieświadomie, bez konkretnego wyrachowania. Owszem, wiedziała, że tym sposobem pozbawia kochanka możności wycofania się z szranków, a o nic innego nie chodziło jej na razie. Po prostu była to dla niej kwestya egzystencyi, kwestya »chleba«, więc sobie nie robiła skrupułów...
Co nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w ciągu tych pamiętnych 4 dni, Sylvandre i Astrée oznaczyli czas możliwie najkrótszy do zawarcia uroczystego, formalnego, kanonicznego, rzeczywistego ślubu, połączonego z hucznem weselem. Z opinią, mogącą ich oskarżać o pogwałcenie terminu żałoby, postanowili się nie liczyć: Marysieńka, jako wygnana z posiadłości nieboszczyka-męża, musiała szukać jakiegoś dachu, a nie widziała powodu, żeby go nie przyjmować od Sobieskiego, do którego, jako pięknego mężczyzny, oddawna czuła popęd. To, w jej przekonaniu, było wystarczającym motywem, żeby się zdecydowała pójść śladem matki Hamleta, t. j. nie czekając, aż upłynie przepisany termin żałoby oficyalnej, zostać żoną innego.
Wszystko to należy odnieść do owych dni pomiędzy 5 a 8 czerwca, po których nastąpiło rozstanie, a podczas których Sobieskim musiały wstrząsać podobne uczucia, jak te, których doznawał młody Montechi, kiedy po pierwszej nocy poślubnej musiał się rozstawać z Julią... Na szczęście, jakkolwiek mu mogło być przykro, kiedy musiał odjeżdżać od tej »dobrej duszy w tak pięknem ciele«, od tych »wszystkich
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/34
Ta strona została przepisana.