Był to nielada zaszczyt dla profesora Sokołowskiego, zaszczyt, który go niejednokrotnie wprawiał w zakłopotanie, a onieśmielając w niemałym stopniu, niekoniecznie korzystnie i podniecająco wpływał na jego i tak już niewielki dar wymowy. Nieszczęsne że tak powiem powtarzało się o wiele częściej, niż tego zachodziła potrzeba, a czasami pojawiało się w takiem miejscu, w którem najmniej było odpowiednie. Ale nietrudno zrozumieć tremę profesora, któremu wypadło mówić przed takim człowiekiem i mistrzem w sztuce malarskiej, jak Matejko! W podobnych warunkach nie jąkać się, jak »żaczek przed nauczycielem«, było psychicznem niepodobieństwem, zważywszy wielkość i urok nazwiska Matejki. A przytem nie brakło jeszcze jednej okoliczności, która niezmiernie utrudniała zadanie wykładającemu: oto uwaga wszystkich, nie wyłączając jego samego, była zwrócona ku osobie twórcy Joanny d’Arc, siedzącego na brzegu pierwszej ławki. Wszyscy mu się przypatrywali ciekawie, wszysccr czuli się uszczęśliwieni, że mają takiego kolegę, a co gorsza, wszyscy śledzili wrażenie, jakie na nim czynią słowa prof. Sokołowskiego, który, czując to, tembardziej był zażenowany, tem częściej powtarzał swoje fatalne że tak powiem. Tymczasem Matejko słuchał uważnie, pełen prostoty i skromności, a znać było, jak się interesował Michałem Aniołem, jak go zajmowały różne szczegóły z życia i dziejów twórczości tego Tytana. Jakoż przychodził nietylko na niektóre wykłady, ale i na owe ćwiczenia praktyczne, podczas których prof. Sokołowski pokazywał cały szereg fotografii dzieł Michała Anioła.
Ćwiczenia te, niezmiernie pouczające, odbywały się w niewielkiej salce Colegii novi przy Gabinecie sztuki. Pośrodku salki, od góry do dołu obwieszonej reprodukcyami i fotografiami różnych obrazów i rzeźb, głównie Michała Anioła i Rafaela, stał długi, nakryty zielonem suknem i obstawiony krzesłami stół, a »ćwiczenia« odbywały się w ten sposób, że prof. Sokołowski, mając przed sobą cały stos różnych fotografii i rycin, zajmował główne miejsce, Matejko siadał obok, a studenci lokowali się dookoła: część siadała, część zaś, w braku dostatecznej liczby krzeseł, słuchała stojący, zgrupowana za krzesłami prof. Sokołowskiego i twórcy Kazania Skargi. Fotografie, w miarę udzielanych objaśnień, krążyły z rąk do rąk.
Pewnego piątku mówił prof. Sokołowski o Sybillach,
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/344
Ta strona została przepisana.