śliczności« i od tych »wdzięcznych oczu«, które go »tak oczarowały, że bez nich i momentu wytrwać będzie niepodobna«, to z drugiej strony był o tyle w lepszem położeniu od Romea, że niebawem miał znowu zobaczyć się ze swą »żoneczką«, chyba, żeby gdzie poległ przy spotkaniu z wojskami Lubomirskiego, a tego nie przypuszczał.
W takich warunkach nastąpiło rozstanie, a już następnego dnia pędził goniec Sobieskiego z listem do Marysieńki. List ten, nacechowany »niezwykłem wzburzeniem krwi i uczuć«, brzmiał, jak następuje: »Żoneczko moja najśliczniejsza, największa duszy i serca mego pociecho! Tak mi się Twoja śliczność, moja złota panno, wbiła w głowę, że zawrzeć oczu całej nie mogłem nocy. Pan Bóg widzi, że sam nie wiem, jeśli tę absence znieść będzie można, bo ażem sobie uprosił Koniecpolskiego, że ze mną całą przegadał noc tę przeszłą. Dziś ani o jedzeniu, ani o spaniu, ani pomyśleć niepodobna... To jest pewna, że już od dawnego czasu zdało mi się, żem bardziej i więcej kochać nie mógł, ale teraz przyznawam, że lubię nie bardziej, bo niepodobna kochać bardziej, ale je Vous admire coraz więcej, widząc perfekcyę, a tak dobrą i w tak pięknem ciele duszę«.
Tymczasem musiał jechać »w swoją drogę« do Lwowa, za jedyną pociechę mając myśl, że, o ile się tylko da jak najwcześniej, »według danego parolu do swojej pospieszy Kassandry«. Kiedy to mogło nastąpić? Miał nadzieję, że za jakie dwa tygodnie, około 25 lub 26 czerwca. Ślub miał się odbyć zaraz na początku lipca. Rozmarzony tą myślą, a stęskniony za Marysieńką, do której wysyłał list za listem, jedne czulsze od drugich, stanął Sobieski d. 14 czerwca we Lwowie, gdzie, zajęty fortyfikowaniem miasta, myślał nietylko o Lubomirskim, który już był w marszu, ale i o swej »żoneczce najśliczniejszej«, do której mu się wyrywała dusza i zmysły. Pisząc do niej, kiedy mu donosić wypadło, że tylko 30 koni urwał z oddziałów, ciągnących dla połączenia się z Lubomirskim, pisał, że, »gdyby się tu były wojska zbliżyły, mogłoby się było co więcej sprawić, ale... ale jechać do Warszawy pilno«, bo w Warszawie była Marysieńka, która, czekając na swego »męża«, czyniła przygotowania do ślubu. »O, jaka dobra okazya pójść za nim (za Lubomirskim), gdyby było z czem! Jużbym ja przecie o tem pomyślił, gdyby nie ta moja tak gwałtowna do Warszawy potrzeba, na którą, kiedy wspomnę, że czas tak idzie,
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/35
Ta strona została przepisana.