Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/350

Ta strona została przepisana.

i zgarbionej postaci mistrza, był to kwadrans uroczysty: wychowany w kulcie dla Matejki, uważałem sobie za prawdziwe szczęście, gdym mógł choć popatrzeć na tego, który wymalował Kazanie Skargi i Rejtana.


∗                ∗

Wymalował także jedenaście obrazów, które dziś zdobią aulę lwowskiej politechniki. Z czasów, gdy się malowały te obrazy, mam wielce charakterystyczne wspomnienie o ich twórcy.
Pamiętam, że było to w pracowni Włodzia Tetmajera, po południu, prawie o zmierzchu. Siedzieliśmy w kilku, Tetmajer, Żelechowski, Wodzinowski i Delaveaux. Dwaj ostatni malowali, Żelechowski dowcipkował, opowiadając o swej najświeższej przygodzie z lichwiarzem, którego w cudowny sposób pozbył się znowu na miesiąc, nie dawszy mu ani grosza, a Włodzio miał spleena, którego wędził w obłokach dymu papierosowego. Wtem zapukano do drzwi, a kiedy kilka głosów, jakby na komendę, rzekło Proszę, wszedł Strażyński, którego dla niezmiernie wysokiego wzrostu zwaliśmy longinusem.
W gronie Tetmajera i Delaveaux, od których zresztą trzymał się zdała, cieszył się on sławą poczciwej mierności, człowieka o najlepszych chęciach, lecz absolutnie pozbawionego talentu, o czem najwymowniej świadczyła jego niefortunna i nieudolna Allegorya. Po za tem był to bardzo sympatyczny »wielkolud«, który jeżeli stronił od kolegów, to z nieśmiałości i braku pewności siebie. Powtóre wiedzieliśmy o nim, że był chory, że niezupełnie był w porządku z władzami umysłowemi. Jego ściągła twarz o pięknych regularnych rysach, okolona ciemną podłużną brodą, a zdobna parą prześlicznych, czarnych, głęboko osadzonych oczu, była pełna jakiegoś chorobliwego wyrazu: spojrzawszy nań, przeczuwało się, że w nim tkwi materyał na melancholika. Jakoż skończył na melancholii...
W tej chwili jednak, gdy stanął pomiędzy nami (co nas wszystkich zdziwiło niepomału, bo nigdy nie wchodził do niczyjej pracowni), robił wrażenie, jakby był szczególnie zadowolony z siebie: miał taką minę, jak człowiek, który czuje, że przed minutą wykończył arcydzieło.
Po pierwszych banalnych słowach powitania, zapytany, jakiemu szczęśliwemu wypadkowi zawdzięczamy jego wizytę,