Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/355

Ta strona została przepisana.

rze na kijach. Za nimi szedł ksiądz w ornacie, a za nim postępowała garstka pobożnych, może ze trzydzieści osób, prawie wszyscy z zapalonemi świecami woskowemi. Wystarczało spojrzeć na nich, aby zauważyć, że to byli prostaczkowie z klasy roboczej: służące, rzemieślnicy z żonami, czeladnicy, trochę dzieci, kilka starych bab z jakiegoś bractwa. Szli, śpiewając, a pomiędzy nimi, jak prostaczek między prostaczkami, szedł Matejko z Gorzkowskim, zgarbiony, pokorny, cichy, w czarnej beżowej marynarce, z odkrytą głową, z zapaloną świecą w ręku... Nie umiem opisać wrażenia, jakie na mnie uczynił widok tego wielkiego człowieka, tego genialnego artysty, tego duchowego tytana, wmieszanego w tę pobożną gromadkę maluczkich, którzy idąc z nim razem, nawet sobie nie zdawali sprawy, kogo mają pomiędzy sobą.
— To wrażenie pozostanie na całe życie — rzekłem do mego towarzysza, a tymczasem procesya skręciła w stronę kościoła, który był parafialnym Matejki.


∗                ∗

Kiedy to piszę, mimowoli staje mi przed oczyma ów pogodny wieczór czerwcowy, poprzedzający dzień pogrzebu Teofila Lenartowicza, wieczór, gdy przywiezioną z Florencyi trumnę ze zwłokami autora Lirenki niesiono z dworca kolejowego do kościoła Panny Maryi. Ogromny tłum, pamiętam, ciągnął ulicą Floryańską. Na samym przodzie tej zbitej masy kapeluszy kobiecych i męskich, owiana płomienną łuną pochodni, a podobna do łodzi płynącej po ruchliwej rzece głów ludzkich, posuwała się zwolna trumna poety, za którą kroczący chór śpiewał jakieś żałosne Requiem. Chwila była pełna uroczystego nastroju, a szczególniej pięknym był widok, jaki przedstawiała ulica Floryańska, oświetlona spowitemi w krepę latarniami, upstrzona mnóstwem widzów w otwartych oknach i na balkonach, i tak biegnąca aż do gotyckich wież kościoła Maryackiego, których ciemne sylwety, rysując się na sinem tle nieba i bladych gwiazd, nadawały całemu temu pochodowi pogrzebowemu, niezwykłemu przez to, że się-odbywał wieczorem, jakiś średniowieczny charakter. Byłem w towarzystwie Maryana Gawalewicza i paru malarzy... Otoczeni zwartym tłumem, szliśmy środkiem ulicy, a idąc tak, niby wielką procesya, rozmawialiśmy o »bajecznym Stimmung ’u« cudnie pię-