W około moja zrycerzona sława
W skrzydłach, gotowa spaść z furyą i błyskiem...
Ja sam, bożego pilnujący prawa
Czułem, że miasto‑duch drży przed uciskiem.
A więc kazałem, by syn Izasława
Szedł, nim ja w bramy uderzę pociskiem
I to cudowne słońce ludzkiej ręki[1]
Krwią zgaszę własną i wydam na męki.
...I otworzyły się bramiska złote
Cicho, nie mówiąc nic zawiasów krzykiem,
Że gdzieś kaciska czerwoną robotę
Czynią po domach, sznurami i szłykiem.
Jam wszedł, na twarzach widziałem prostotę
I łzy... Padali przed mną wojownikiem;
Koń mój szedł zwolna, i nogę ostrożny
Podnosił, by lud nie deptał nabożny.
Jam go po grzywie głaskał, on wesoły
...On pogłaskany między przyjacioły
Czuł się i ciągle ten swój krok bociani
Stawiał, a często przed siwemi czoły
Uginał grzywy... i oczyma łani
Spłakanej (mówią, że łania łzy toczy)
Często ludowi temu patrzał w oczy.
Jest to obraz, który nietylko przypomina Matejkowskiego Bolesława Chrobrego w Złotej Bramie, ale w którym każde słowo robi takie wrażenie, jakby było pociągnięciem pendzla Matejki. A przytem cały obraz jest skomponowany zupełnie po matejkowsku: te grupy klęczącego ludu, skupionego około Złotej Bramy, a zwłaszcza ten koń, który zwolna i ostrożnie przechodzi pomiędzy niemi, to jeden z tych pomysłów, z którymi tak często spotykamy się na obrazach krakowskiego mistrza, czy to będzie Sobieski pod Wiedniem, czy Bolesław Chrobry w Złotej Bramie, czy Joanna d’Arc. Do tejże kategoryi czysto matejkowskich pomysłów należy i kometa, świecąca na ciemnem tle gwiaździstego nieba, a dobrze znana zarówno ze Stańczyka, jak i z Zygmunta i Barbary. Kiedy się czyta pierwszy rapsod Króla Ducha, w którym poeta opisuje ucztę na zamku u okrytego
- ↑ Przedtem tak Słowacki opisuje Kijów:
Aż na błękitach cudownej pogody
Swymi złotymi błysnął słoneczniki
Kijów, matuszka miast, w złotych obręczach
Na głowie, po pas całwa w sadów tęczach.