niu przeszłości, jak się kochał w takich bibelotach dawnej sztuki zdobniczej, jakim był skrzętnym zbieraczem podobnych przedmiotów. Jakoż nie żałował pieniędzy, ani cofał się przed wydaniem nawet znacznej sumy, gdy się tylko zdarzyła okazya nabycia jakiego starego zegara, jakiej oryginalnej czary srebrnej etc. etc., a zdaje się nie ulegać wątpliwości, wnosząc ze zbiorów w tym salonie, że ze szczególnem amatorstwem nabywał rzeczy włoskie lub gdańskie, z włoskich wyróżniając te, które były wytworem XVI wieku, a do Polski przyciągnęły za Boną. Powiedziałbym to szczególniej o jednym niewielkim zegarze, którego szkatułka srebrna, wyciskana w piękny deseń i gęsto turkusami i topazami wysadzana, kto wie, czy nie jest jednym z tych klejnotów, które dworzanie królewscy rozdrapali po śmierci Zygmunta‑Augusta. Zdaje mi się nawet (choć nie ręczę za dokładność tego przypomnienia), że zegar ten widziałem na wspaniałym szkicu Matejki, przedstawiającym właśnie Śmierć Zygmunta Augusta. Wiadomo powszechnie, jak Matejko kochał się w tym złotym wieku Zygmuntów i Batorego, nie dziw więc, że swe mieszkanie lubił przyozdabiać sprzętami i szpargałami, które mu te świetną epokę renesansu w Polsce przypominały.
Prawdziwym kontrastem, w stosunku do tych drogocennych mebli i cacek, które z tego salonu czynią poważne muzeum, są skromne, drewniane stalugi, stojące w rogu przy prawem oknie, a przeniesione z pracowni Matejki, znajdującej się w gmachu Szkoły Sztuk Pięknych. Na tych to stalugach powstały wszystkie mniejsze obrazy Matejki, wszystkie portrety, których wymalował tyle, a w tej liczbie i jego własny. To sprawia, że się do nich zbliżamy ze szczególnym pietyzmem. Na stalugach wisi stary, zdefasonowany kapelusz z ryżowej słomy, t. zw. panama, kapelusz, w którym często zdarzyło mi się widywać Matejkę, oraz jego czarna kurtka beżowa, którą zwykle nosił w pracowni. Była to jego bluza robotnicza. Poniżej stalug, pustych w tej chwili, bez żadnego rozpoczętego obrazu, co na nie rzucało jakby cień melancholii, leżała niewielka paleta, przetknięta pękiem pendzlów i pendzelków, a ubrana pstrem półkolem nałożonych farb. Farby te, już zaschłe, jeszcze nakładał Matejko, malując swe niedokończone Śluby Jana Kazimierza...
Lecz znowu kontrast: na tem samem pudle, co paleta,
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/384
Ta strona została przepisana.