czesnego mózgowca. Wiedział o tem byronowski Manfred, i dlatego, gdy mu szło o zapomnienie, o oderwanie się od duszącej zmory życia, szedł nie do bibliotek, nie do muzeów i galeryi, ale wybiegał w Alpy: wśród podniebnych skał i lodowców, nad błękitami jezior, przy szumie górskich potoków i wodospadów, sam na sam z przyrodą, prędzej spodziewał się znaleść to ukojenie dla ducha, którego mu nie dały faustowskie ślęczenia nad książkami.
A jednak nie znalazł go! Bo go szukał w Alpach! Gdyby go był szukał w Tatrach, wówczas kto wie... W każdym razie znalazłby wytchnienie, a spędziwszy lato w Zakopanem, zaczerpnąłby spory zapas sił i zdrowia na zimę. Nigdzie bowiem nie odpoczywa się tak dobrze, ani tak prędko przychodzi się do siebie po całorocznej pracy i życiu miejskiem, jak w tej odkrytej przez doktora Chałubińskiego wsi podgórskiej, o której trafnie powiedział ktoś niedawno, że stała się »letniem mieszkaniem Polaków«, a której okolicę słusznie nazwano »perłą polskiej ziemi«.
Czy tylko polskiej? Zdaje się, że nawet najobjektywniejsza bezstronność odpowie na to pytanie przecząco. Każdy, kto widział Tatry, a zna nietylko Alpy i Pirenee, ale i norweskie fiordy (nie mówiąc już o takich »górach«, jak Saska Szwajcarya lub wcale nie olbrzymie Riesengebirge), przyzna bezwarunkowo, czy będzie Polakiem, czy cudzoziemcem, że uroczyska tatrzańskie nietylko wytrzymują zestawienie z najrozgłośniejszymi »cudami natury« innych krajów, ale mają jeszcze tę nad nimi wyższość, że są zupełnie oryginalne w swoim rodzaju, nie banalne, a szczególniej nie zbanalizowane przez düsseldorfskie oleodruki. Jeśli o Alpach wyraził się Alfons Daudet, że mu najczęściej przypominały dekoracye teatralne; jeśli w każdej drugo — i trzeciorzędnej restauracyi (nie wyłączając restauracyi w Zakopanem i Nowym Targu), można się spotkać z upstrzonymi od much widokami zamku Chillon o zachodzie słońca, kaplicy Tella przy świetle księżyca, góry Jungfrau od strony Interlacken, jeziora Czterech Kantonów lub jakiego innego jeziora z banalnym domkiem w szwajcarskim stylu na pierwszym planie i niemniej banalnym sztafażem w formie Alpenjägerów w podkutych trzewikach; jeśli dzięki tym samym kolorowym »reprodukcyom artystycznym« zna się na pamięć i najpiękniejsze krajobrazy Norwegii z niezbędnym okrętem
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/405
Ta strona została przepisana.