romantycznego i epickiego zarazem. Przedewszystkiem nie odbywał ich nigdy w małem towarzystwie, lecz gromadą, złożoną z kilkunastu zaproszonych osób i 30 lub 40 górali, ze starym Sabałą na czele.
Wybierano się z całym obozem, z namiotami, rondlami, samowarami, kocami, etc. etc., a nadewszystko z muzyką, z basetlą, z kobzą, z harmonią, z kilką skrzypiec, ze słynnym Obrochtą, jako pierwszym skrzypkiem i przewodnikiem tej góralskiej orkiestry. Prowadzili Jędrzej Wala, Maciej Sieczka, Szymek Tatar, Wojtek Roj i Sabała, który przez całą drogę przygrywał na swych gęślikach, przyśpiewując jednocześnie. Za nimi szedł Chałubiński z towarzystwem, niekiedy i w towarzystwie żony, którą górale nieśli w specyalnie ad hoc sporządzonym fotelu; w tyle zaś, za nimi, szli »chłopi« z torbami na plecach, wypchanemi żywnością i zapasową odzieżą, z kotlikami i ciupagami w ręku. Takim taborem zapuszczano się w góry, wdzierano się na najniedostepniejsze szczyty, rozkładano się nad brzegami jezior, a że z »panem dochtorem« nigdy nie wychodziło się na krócej, niż na kilka dni, więc i nocowano pod golem niebem, w kosodrzewinie lub lesie, przy świecącym księżycu lub gwiazdach, a niekiedy pod powałą chmur, »siepiących« drobnym kapuśniaczkiem. Ci, co brali udział w tych wycieczkach Chałubińskiego, nie zapomną o nich do śmierci! Zwłaszcza nie zapomną tych noclegów przy rozpalonem ognisku. Gdy jeszcze na spanie było zawcześnie, zabawiano się w ten sposób, że albo Sabała, rzępoląc na gęśli, opowiadał o dawnych zbójnickich wyprawach, albo górale tańczyli zbójeckiego (oczywiście, że się bez muzyki wtedy nie obeszło), albo Obrochta grał na skrzypcach, a jeden i drugi śpiewał pieśni góralskie:
Oj, góry nase, góry,
Oj hale, nase hale,
Kto was zna tak dobrze,
Jako my górale!
Tak było do r. 1887, dopóki brzemię starości i choroby nie powaliło genialnego lekarza. Odtąd Tatry stały się dlań niedostępne; musiał poprzestawać na samem tylko Zakopanem, aż w końcu prawie się nie wychylał po za obręb swego domu. Były to smutne czasy dla Zakopanego: wszyscy wiedzieli, że Chałubiński już nie wyjdzie z tej choroby. Kiedy się go spotkało czasami, jadącego bryczką z Sabałą lub Rojem, zgarbio-