nego, z cerą ziemistą, oczyma przygasłemi, serce się krajało na jego widok: była to już tylko ruina człowieka, stojącego nad grobem. Patrząc nań (a gdy przejeżdżał, mimowoli wszyscy odsłaniali przed nim głowy), przeczuwało się, że to już niezawodnie ostatnie lato widzi się go w Zakopanem.
Na parę tygodni przed śmiercią Chałubińskiego, bawiący i koncertujący wtedy w Krakowie Paderewski, już opromieniony europejską sławą pierwszego pianisty, dowiedziawszy się, że chory zapewne już nie doczeka wiosny, pospieszył do Zakopanego, ażeby pożegnać się ze swym dostojnym wielbicielem i osłodzić mu ciężkie chwile niemocy swą mistrzowską grą na fortepianie. Gdy z Wiednia, Paryża i Londynu dochodziły nas echa tryumfów Paderewskiego, Chałubiński, już wtedy chory, niejednokrotnie wyrażał życzenie, że jeszczeby chciał »pana Ignacego« choć raz usłyszeć przed śmiercią. I oto stało się zadość jego życzeniu: w chwili, gdy może go się najmniej spodziewał — gdy słoty i wichry jesienne zasępiały całe Podhale — Paderewski zjawia się w Zakopanem, spędza kilka godzin przy łożu dogorywającego przyjaciela i cały wieczór gra mu Beethovena, Chopina, Schumana. Oprócz Chałubińskiego słuchało go jeszcze kilka zaproszonych osób. W niespełna miesiąc potem Chałubiński już nie żył. Umarł dnia 4 listopada 1889 roku.