się niebezpiecznym materyałem palnym, aż w końcu buchnął potężnym płomieniem, tem potężniejszym, że była to miłość zobopólna, bijąca z dwóch serc jednocześnie, choć nie ulega wątpliwości, że miłość, którą zapłonęło serce Elizy, była gorętszą, namiętniejszą, niż po stronie przeciwnej...
W roku 1815, po kongresie wiedeńskim, kiedy w Poznaniu utworzyła się nowa posada namiestnika, ks. Radziwiłł, jako posiadający największe zaufanie u dworu, został wyznaczony na objęcie tej posady. Wypadło przenieść się do Poznania. Uczyniwszy to, zamieszkano w ogromnym pałacu pojezuickim, dzisiaj nazwanym Rejencyą, w którym, obok mnóstwa większych lub mniejszych, bogato umeblowanych pokojów, najmilszym był buduar księżniczki Elizy, »cały zastawiony obrazami, sztalugami i modelami do rzeźbienia i malowania«. Ale księstwo Antoniowie za bardzo zżyli się z Berlinem i jego atmosferą, ażeby, osiadłszy nad Wartą, raz po raz nie zaglądać nad Spreę. Jakoż »cały czas spędzano pomiędzy Poznaniem a Berlinem«.
W karnawale, na który zawsze zjeżdżano do stolicy, ks. Radziwiłłowie dawali świetne przyjęcia, tak dalece zaćmiewające wszystkie inne berlińskie, że je zaćmiewały tylko wielkie bale dworskie. Bądź co bądź, na jednych, jak i na drugich, księżniczka Eliza miała sposobność do widywania się z Wilhelmem, a ten zdawał się być zakochnym coraz bardziej, co nadzwyczajnie odpowiadało życzeniom rodziców panny, a nadewszystko jej samej...
Gdy nadszedł karnawał roku 1820, w którym Eliza występowała już jako 17-letnia panna, romans zaczął się klecić na dobre. Eliza, jaśniejąca niezwykłą urodą, powszechnie nazywana Białą różą, miała ogromne powodzenie. Odurzona niem, tem piękniejszą wydawała się młodemu 23-letniemu królewiczowi. Jakoż nikt nie asystował jej tyle, co on, a księciu Anniemu serce rosło, kiedy pomyślał, że jego córka może zostać królową pruską...
Co ważniejsza, myśl ta, choć dosyć śmiała w głowie polskiego magnata, nasuwała się nie jemu jednemu. Wszyscy, na widok Wilhelma i Elizy, na których wystarczało spojrzeć, ażeby zgadnąć, że byli zakochani w sobie, uważali, że nie byłoby źle, gdyby się tych dwoje pobrało. Nawet ojciec Wilhelma zaczynał być tego zdania. Zbyteczna dodawać, że nie inaczej
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/45
Ta strona została przepisana.