biurkiem, są jego zgarbione plecy, tudzież prawe ramię, bardziej podniesione — od pisania — niż lewe. Po za tem nie wygląda na pisarza, co życie przesiedział nad książkami i gazetami, a pracował mózgiem i piórem.
Po przywitaniu weszliśmy do przyległego gabinetu, w którym wystarcza rozejrzeć się po ścianach, żeby się domyślić, iż się jest w pracowni autora Rome et la Renaissance, w atmosferze czasów Juliusza II i Michała Anioła. Całe ściany, powyżej półek z książkami i tekami, pozawieszane wielkiemi fotografiami rzeźb i malowideł Michała Anioła, którego wielki portret króluje pośrodku. Na ścianie, naprzeciw wielkiej otomany (na której siadłem), wisi w złoconych ramach olejna kopia słynnego portretu Juliusza II, malowanego przez Rafaela, obraz, który odrazu przypomina to wszystko, co o tym pontifice terribile pisał w ostatnich czasach Klaczko. Ten ostatni tym czasem, zająwszy miejsce naprzeciw mnie, w nizkim fotelu, zapalił papierosa i odrazu wszedł in medias res, wszczynając rozmowę o mojej książce.
Było to hasło do bardzo długiej dyskusyi, w której mój znakomity oponent raz występował w roli obrońcy, gdy chodziło o Eustachego Januszkiewicza, raz w roli prokuratora, gdy chodziło o Słowackiego samego, lub jego przyjaciela, Leonarda Niedżwieckiego. Dyskusya była interesująca i ożywiona. Klaczko mówił na podstawie swej osobistej znajomości z ludźmi, o których mowa, a przytem występował, jako przyjaciel Januszkiewicza, z którym go wiązała 20‑letnia zażyłość, o Mickiewiczu zaś, którego także znał osobiście, mówił jako jego gorący wielbiciel i stronnik: słowem, zajmował stanowisko subjektywne. Ja, przeciwnie, zajmowałem i podkreślałem moje stanowisko objektywnego krytyka, który swe wnioski i sądy opiera na dokumentach, a nie powoduje się żadnemi sympatyami i antypatyami, starając się utrzymać ponad stronnictwami. Skoro mój sąd opieram na wiarogodnym dokumencie, wtedy mam czyste sumienie, choćby ten dokument rzucał niekoniecznie korzystne światło na daną osobistość, czy nią będzie Januszkiewicz, czy Słowacki. Jeżeli Januszkiewicz, o którego głównie chodziło Klaczce, nie zawsze wychodzi w mej książce — w stosunku do Słowackiego — sympatycznie, to nie dla czego innego, tylko dlatego po prostu, że do innego wniosku nie upoważniały mię dokumenty, nawet te, które nam pozostawił
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/471
Ta strona została przepisana.