niezabliźnione rany, a pisząc o czasach Juliusza II, w których tworzyli Rafael i Michał Anioł, zapomina — chwilowo — o czasach dzisiejszych, czasach Bismarka i zasady »siły przed prawem«. A powtóre, kto wie, czy to nie są jedyne rzeczy, o których może pisać z ową froideur d‘artiste, o której mówi Renan.
Źe tak jest, tego dowodzi chociażby zakończenie Wieczorów florenckich, zakończenie, które jest kluczem do rozwiązania zagadki, jeżeli kto nie potrafi zrozumieć i wyrozumieć ostatniej fazy w twórczości »genialnego współpracownika Revue des deux mondes«:
Polak. W epoce takiego, jak nasza, obniżenia charakterów i pomieszania umysłów, najpewniej jeszcze, najbezpieczniej, trzymać się wiernie tego, co przeszłość kochała i czciła. Bo wtedy jedno przynajmniej ocalonem i całem zostaje: godność, honor. I lepiej jest zawsze z takimi, jak Dante, mylić się, a choćby i upaść, aniżeli z takimi, jak Nogaret, tryumfować.
Komandor. A zresztą, czyż nie jesteśmy już »utopistami przeszłości«, przez to samo tylko, że nas obchodzi, co piękne, co dobre, co prawda? że mówimy o Dantem, o Rafaelu, o Michale Aniele, w tych smutnych czasach »żelaza i krwi«.
Książę Silvio. Masz słuszność, przyjacielu: w takich czasach, jak nasze, dopiero, i bardziej niż kiedykolwiek, potrzeba ze wszystkich sił trzymać i kochać swoje utopie, większe czy mniejsze...
Otóż Klaczko jest takim właśnie »utopistą przeszłości«, bo ten Polak, który występuje w jego Wieczorach florenckich, a jest nazwany »rozbitkiem«, to on sam[1].
- ↑ Należy podkreślić ten szczegół, że słynne Causeries florentines (za które Klaczko został Membre de l'Institut) odbywają się »wczesną jesienią roku 1872«, a więc prawie bezpośrednio po skończeniu wojny prusko‑francuskiej, a fatalny r. 1870 zniweczył ideały prawie wszystkich uczestników tych florenckich wieczorów. Pierwszy z nich, książę Silvio, jest »tradycyami rodu, równie jak własnem przekonaniem złączony ściśle ze sprawą zwyciężoną przy Porta Pia 20 września 1870 r.«. »Względy tego samego rodzaju zatrzymywały nad brzegami Arnu byłego konserwatora jednego z wielkich papieskich muzeów«, Komandora. Francuz, akademik (Caro) »w dniach smutków i ciężkich prób, w oblężeniu Paryża«, nadwerężył zdrowie »w trudach i mrozach tej nieszczęsnej zimy«. Yicomte Gérard przerwał świetnie rozpoczęty zawód dyplomatyczny, »skutkiem ostatnich w strząśnień; odtąd starał się usilnie odrywać od dręczących a wciąż przytomnych myśli o nieszczęściach ojczyzny...« Dosłownie to samo mógł o sobie powiedzieć ów Polak, którego