incognito, niezapowiedziany, w cywilnem uraniu, i nie myśląc o jutrze, o przyszłości, kontentował się chwilą obecną, szczęśliwy, że był przy Elizie, że patrzył w jej szafirowe oczy, że słuchał jej głosu, jej zwierzeń. Jaki miał być epilog tego romansu, tem nie chciał sobie mącić lubego upojenia, choć musiał czuć całą dwuznaczność sytuacyi, dwuznaczność, którą nie kto inny tylko on sam wytwarzał swojem niezdecydowanem postępowaniem. Z tego, że Elizę kochał, że tylko z nią czuł się szczęśliwy, nie robił tajemnicy; owszem, kiedy przejeżdżał do Poznania, to nie ukrywał właściwego powodu, dla którego się zjawiał; mimo to, choć zapewniał, że mu serce biło, «coraz mocniej», że nie ma siły «dobrowolnie wyrzec się tej, którą kochał», o małżeństwie przestał myśleć, bo Eliza nie była ebenbürtig.
Tak upłynęła wiosna. Na lato wynajął ks. Antoni pałac w górach szląskich w Ruhbergu. Pałac ten położony w malowniczej miejscowości, okazał się tak przyjemny, jako miejsce letniego pobytu, że już po dwóch latach zdecydował się książę nabyć go na własność. Tymczasem w r. 1822, odkąd się przeniesiono do Ruhberga, jedni goście przyjeżdżali po drugich, przyjęcia następowały po przyjęciach, a Eliza, która się stała prawdziwym aniołem opiekuńczym dla ubogiej ludności miejscowej, kilkakrotnie w ciągu tego lata witała się i żegnała z Wilhelmem, który raz po raz wpadał do książęcego zamku. Chwile te, razem przebyte w górach, wśród cudownej okolicy, nad którą królowała lesista Schneekoppe, mogły by się w pamięci obojga zapisać najmilej, jako jedno z najbardziej błogich i rozmarzających wspomnień, gdyby tej arkardyjskiej harmonii nie mącił jeden dysonans, a mianowicie okoliczność, że wszyscy, zarówno Eliza, jak i jej otoczenie, przeczuwali już, że to jest początek końca, że wszystko musi się skończyć na niczem, skoro się nie może zakończyć na ślubnym kobiercu. Mimo to Wilhelm bywał w Ruhbergu, a księstwu nie pozostawało nic innego, tylko sadzić się na uprzejmość wobec wysokiego gościa...
Chwilami łudzono się jeszcze, lecz po niejakim czasie, przestano się i łudzić...
Widząc ostatecznie, co trzymać o zamiarach Wilhelma, coraz rzadziej zaczęto bywać w Berlinie, prawie ciągle przesiadując w Poznaniu. Książę-namiestnik zrozumiał w końcu, że jego stanowisko było nietylko przykrem, bo upokarzającem
Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/51
Ta strona została przepisana.