w błękitnym mundurze, z czerwonemi aksamitnemi rabatami. Nad trumną jego modliła się młoda jakaś dama olśniewającej piękności. Bujny jej włos rozpuszczony spadał w nieładzie na ramiona; oglądała się trwożliwie, jakby szukając kogoś oczyma. Przedsień kościoła literalnie usłana była zwłokami; w wielkim przybytku Bożym modliło się mnóstwo kobiet. W bocznych nawach stały trumny, jedna przy drugiej. U ołtarza krzątało się kilku księży. Świątynię przepełniał dym jakiś, kłębiący się od sklepienia aż do posadzki. Nie wiem, czy to były wyziewy, czy skutek płomieni licznych świec jarzących, czy może skutek spękanych granatów, które przebiły sklepienie. Kilku żołnierzy francuzkich modliło się z wielką skruchą, nieopodal od wielkiego ołtarza... Olbrzymie, niezapomniane, przejmujące do głębi wrażenie czyniły ciche zakwefione postacie kobiet, monotonne wpółgłośne modły księży, liczne zwłoki ludzkie w nawach bocznych, i ta cisza, przerywana szeptem modlitwy i jękiem zbolałego serca. Oddawna przecie już nawykłem do widoku poległych i ciężko rannych, a jednak wobec tylu żywotów zgasłych, doznałem głębokiego wstrząśnienia... To, co widziałem w kościele Matki Boskiej del Pilar i na placu, głębiej się wyryło w mojej pamięci, niż nawet później ów szaniec tysiąca umarłych pod Możajskiem».
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Pogrążony w myślach o tem pamiętnem oblężeniu, przechadzałem się po peronie, jednak chłodny wiatr, dolatujący ze dworu, zmusił mię po niejakim czasie, żem wrócił do sali. Po głowie snuły mi się krwawe obrazy scen wojennych, lecz ich ponura groza rozwiewała się w burżuazyjnej atmosferze kolejowej: to, co widziałem przed sobą, tak się miało do tego, com w tej chwili widział oczyma mej duszy polskiej, jak płytka farsa do szekspirowskich tragedyj. Niektórzy podróżni drzemali po kątach, jakiś otyły jegomość popijał grog, jakiś Anglik studyował «Przewodnik» Murray'a, a garson, ziewając co moment, liczył pieniądze. W całej sali panowało milczenie, jak w świątyni filisterstwa i nudów. O godzinie 3-ej, zmęczony uciążliwem panowaniem nad sennością, która mi coraz dokuczliwiej zaczynała ciężyć na klejących się powiekach, wyszedłem przed stacyę, by orzeźwić się świeżem powietrzem, a także, by choć zdaleka i w nocy popatrzeć na Saragossę. Myśląc o ulicy