Euzebiusz Słowacki, jakkolwiek mu przypadło w udziale być ojcem niepospolitego syna, był sam ze wszech miar człowiekiem niepowszednim, co, jak wiadomo, nie o wszystkich ojcach wielkich poetów i artystów powiedzieć można... Pod tym względem poszczęściło się twórcy Anhellego wyjątkowo: ojciec jego był także poetą; nie genialnym wprawdzie, ale także i nie tuzinkowym.
Była to natura szlachetna, wykwintna, pełna najwznioślejszych aspiracyi: charakter prawy, nieskazitelny, a serce złote. Wystarcza spojrzeć na jego portret, malowany w Wilnie przez Rustema, a znajdujący się dziś w lwowskiem Ossolineum, ażeby sobie wyrobić o nim przekonanie, że taka twarz o rysach regularnych i ujmujących, o oczach czarnych, inteligentnych i pełnych jakiejś melancholii w spojrzeniu, może tylko być wyrazem dobroci i «łagodności duszy». Jakoż były to dwa przymioty, cechujące ojca Juliuszowego najwybitniej. Co także charakteryzowało go bardzo stanowczo, to smutek. Była to une âme triste. «Smutek jest towarzyszem moim od powicia», pisał w swoim horacyuszowskim Liście do Erazma (Słowackiego), swego młodszego brata.
Z umysłem przenikliwym i bystrym, z «darem, prawdziwym czy zwodniczym, dalszego widzenia», mimo woli zapatrywał się na życie i na ludzi sceptycznie i nie bardzo im ufał. Więcej, aniżeli poczciwych i zacnych spotykał
nie bardzo przyjemnych,
Fałszywych, próżnych, srogich, zuchwałych, nikczemnych.