— Jestem „kołdunem“, szamanem! — brzmiała obojętna odpowiedź. — Wywiozłem tę wiedzę z tundry Małej Ziemi, gdzie koczujące plemiona posiadają tajemnicę obcowania ze zmarłemi i duchami.
— Bardzo ciekawe! — zawołał doktór. — Lecz tu przecież nie możecie wywoływać dusz zmarłych lub jakichś duchów?
— Mogę! Mogę chociażby natychmiast, — uśmiechnął się szaman. — Kosztuje to tylko trzy ruble, panowie!
W oczach jego zamigotało błaganie i obawa, że nie przyjmiemy oferty.
— Dam trzy ruble! — zgodził się doktór. — Proszę przystąpić natychmiast...
— Odrazu, natychmiast! — ucieszył się szaman, skwapliwie chowając podane mu papierowe banknoty. — Proszę siąść wgłębi pokoju i zgasić światło!
Zdążyłem zauważyć, że wyjął z kieszeni małą, cienką deseczkę i przyłożył ją do ust.
Siedzieliśmy w milczeniu i ciemności. Tylko blade światło naftowej lampki, posyłało z przeciwległej chaty skąpe promienie. Pozwalało to nam widzieć czarną postać szamana, stojącego nieruchomie w pobliżu drzwi. Nagle rozległ się cichy, ledwie dosłyszalny dźwięk podobny do brzęku skrzydeł muchy, która wpadła w pajęczą sieć.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Cień ponurego Wschodu.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.